Zima w Toronto i Ontario, w tym roku, zanotowała kilka nowych rekordów i odesłała w zapomnienie te które zostały ustanowione kilkadziesiąt lat temu. Bez mrugnięcia okiem mogę powiedzieć, że moja siódma kanadyjska zima odmroziła mi nie raz cztery litery i sprawdziła moją odporność, która mam wrażenie, że słabnie wraz z wiekiem. Nie licząc faktu zamarzającego powietrza w nosie czy tego, że ilość spędzonego dnia na świeżym powietrzu spadła do kilkunastu minut i polegała na szybkim przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, to niekiedy ma ona również swoje plusy.
Jednym z niewielu plusów było podwójne zobaczenie oblodzonego Wodospadu Niagara. Dopiero w tym roku, dotarłam tam zimą i muszę powiedzieć, że wersja zimowa skradła moje serce. Uplasowała się na pozycji drugiej, zaraz za wersją jesienną.
Latem mała miejscowość, która słynie z wodospadu przypomina wielki plac zabaw dla dorosłych i dzieci. Ścisk jest tak wielki, a kolejki tak długie, że trzeba odstać swoje, żeby gdziekolwiek się dostać czy cokolwiek zobaczyć. Zimą dochodzi do naturalnej selekcji i z wizytą wpadają tylko odporne osobniki, albo takie jak ja, które w końcu chcą zobaczyć wodospad zimą.
KRAINA LODU
W Nowy Rok, podobnie jak kilkaset innych osób bez żadnych planów, postanowiliśmy wybrać się nad Niagarę. Moje podekscytowanie było niewspółmierne do temperatury panującej na zewnątrz. Tego dnia nawet -25’C nie było w stanie popsuć mi humoru. Ubrana na cebulkę, do tego stopnia, że gdybym się przewróciła, to pewnie zaczęłaby się toczyć, rzuciłam się wraz z moim aparatem do robienie zdjęć zimowej Niagarze. Czasu miałam niewiele, bo nad wodospad dotarliśmy dosłownie kilkadziesiąt minut przed zachodem słońca, ale to właśnie wtedy światło potrafi być najpiękniejsze.
Siła z jaką woda opada z rzeki Niagara sprawia, że unosząca się woda szybko zamienia się w lód, który dodaje niesamowitego uroku pobliskim drzewom i skałą. Patrząc na takie widoki, nawet komercyjność wszystkiego co dzieje się wokół wodospadu nie ma żadnego znaczenia, bo jest on w swojej naturalnej, zimowej okazałości.
NOWOROCZNA NIAGARA
Kanada ma sześć stref czasowych, czyli na upartego można świętować Nowy Rok kilka razy. Pomimo sześciokrotnej okazji do świętowania nigdy nie widziałam jeszcze tak ekspresowego witania Nowego Roku jak w Niagarze. Ogólnie Kanadyjczycy nie są ekspertami jeżeli chodzi o fajerwerki, ich ilość i wielkość. Jedynie 1 lipca, czyli w urodziny Kanady, można zobaczyć większe pokazy sztucznych ogni, które w porównaniu do tych polskich są mizerne.
Noworoczne fajerwerki w Niagarze pobiły jednak wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia. Więcej zajęło mi rozstawianie statywu i ustawienia aparatu fotograficznego, niż fotografowanie kolorowych, sztucznych ogni.
I dlatego właśnie tylko dwa zdjęcia nadają się do pokazania…
Pomimo turystyczności Niagary lubię kilka razy w roku wpaść z szybką wizytą i zobaczyć kolejną jego odsłonę. Wersja zimowa, moim zdaniem, jest najbardziej fotogeniczna i dodaje Niagarze więcej charakteru. A kilkudziesięcio minusowe mrozy sprawiają, że można poczuć się nieco bardziej ekstremalnie i pozwolić kanadyjskiej zimie na odmrożenie nam tego i owego.
Edyta | 23 marca 2018
|
Hej, miesiąc temu właśnie wróciłam z Toronto. Zobaczyłam oczywiście Niagarę. Zdążyła już odmarznąć, ale i tak na zewnątrz wytrzymałam 10 minut i musiałam odmrażać palce z aparatu:) Byłam szalenie zaskoczona tym, że poza nami i czterema innymi osobami nikogo tam nie było! Wiele czytałam o Niagara Falls, oglądałam też sporo i nie podejrzewałam, że tam tak pusto i cicho. Nastawiłam się właśnie na tłumy turystów. Ta cisza w konfrontacji z potężnym wodospadem była naprawdę przejmująca. A miasteczko – jak koszmar pijanego wariata:) Pozdrawiam!
obroni | 18 maja 2018
|
wodospad wydaje sie wygladac calkiem niezle nawet z tymi skromnymi fajerwerkami. piekne foty 🙂
tesko | 31 stycznia 2019
|
Ty to masz szczęście. Nie masz pojęcia jak Ci zazdroszczę, że mogłaś oglądać ten wodospad w takiej sceneri.
Patryk Zieliński | 18 czerwca 2019
|
Z chęcią pojechałbym tam nawet dzisiaj 🙂 Fajne fotki, pozdrawiam 🙂