Wyspa Manitoulin jest dosyć wyjątkowym miejscem na mapie Ontario. Po pierwsze jest to największa na świecie wyspa, która otoczona jest słodkimi wodami, w tym przypadku jeziorem Huron, który należy do Wielkich Jezior. Na samej wyspie znajduje się ponad 110 jezior, co znowu sprawia, że to jedyna wyspa na ziemi z tak dużą liczbą jezior wewnątrz wyspy. Poza tym jeziora na terenie wyspy mają własne wyspy.
Największe jezioro na wyspie, Manitou, jest też największym jeziorem na świecie, które znajduje się na wyspie otoczonej słodką wodą.
Wyspę Manitoulin zamieszkuje również więcej jeleni niż stałych mieszkańców i to prawie dwa razy więcej! Jeleni jest 24 tysiące, a ludzi około 12,5 tysiąca. Jeżeli to jeszcze nie sprawiło, że pakujecie się właśnie na wyspę Manitoulin, to mam jeszcze kilka mocnych argumentów dlaczego warto odwiedzić to miejsce.
Trzy sposoby dostania się na wyspę
Na wyspę można dostać się na 3 sposoby: promem Chi-Cheemaun od południa, od maja do listopada, mostem od północy, albo małym samolotem z powietrza. Nasza eskapada na wyspę odbyła się w lipcu plus jechaliśmy z południa, więc dostaliśmy się na wyspę promem, który w sezonie odpływa z Tobermory cztery razy dziennie, co cztery godziny. Na wyspę zabraliśmy jedynie nasze rowery, a samochód zostawiliśmy na bezpłatnym parkingu fundowanym przez port na miejscu. Idealna opcja, żeby ograniczyć liczbę samochodów na wyspie.
Prom na wsypę płynie przez prawie dwie godziny i sam w sobie jest on już sporą atrakcją. Zdecydowaliśmy na wzięcie ostatniego promu tego dnia, a tak naprawdę nie mieliśmy wielkiego wyboru, bo spóźniliśmy się na wcześniejszy. Na szczęście nasze spóźnienie wyszło nam na dobre, ponieważ trafiliśmy na piękny zachód słońca. Poza tym na promie oprócz tego, że można siedzieć i wpatrywać się w niebo, albo błękitną wodę, to można też postołować się w dwóch restauracjach. Pierwsza jest bardziej „ekskluzywna”, ma nawet białe obrusy na stołach i trzeba zrobić do niej rezerwację, a druga przypomina bardziej szkolną stołówkę i to tam właśnie najwięcej pasażerów promu spędza swój czas, my również byliśmy wśród nich. Warto dodać, że jedzenie było zaskakująco w porządku, jak na tego typu miejsce.
Trzy dni, 260 kilometrów
Na wyspie spędziliśmy trzy dni i poruszaliśmy się na niej rowerami. Cisza, spokój, mała liczba mieszkańców, spora przestrzeń, mało samochodów i jej dosyć płaska powierzchnia sprawiły, że była to jedna z moich ulubionych wypraw rowerowych. Byłam nawet w stanie ustalić na niej swój rekord dzienny przyjechanych kilometrów: 130! Poza tym uwielbiam wyspiarskie klimaty, a wyspy kanadyjskie mają dosyć specyficzny klimat. Jak dla mnie rowery są jednym z lepszych sposobów na ich poznawanie. Jakiś czas temu przejechaliśmy na rowerze Pelee Island i Wyspę Księcia Edwarda. W trakcie naszej rowerowej jazdy okazało się, że musimy dobrze planować posiłki, bo przez to, że poruszamy się na dwóch kółkach i o własnych siłach, nie jesteśmy w stanie niekiedy dotrzeć do miejsc, przed ich zamknięciem. Niestety zdarzyło nam się, to kilka razy, kiedy z bardzo burczącymi brzuchami szukaliśmy po drodze czegoś do jedzenia. Na wyspie trafiliśmy na poutine, czyli kanadyjskie danie: frytki z sosem pieczeniowym i serem. I muszę powiedzieć, że był to najgorszy poutine jaki do tej pory jadłam. Już sama nie wiem czy gorzej on smakował czy wyglądał.
Poza kontrolą rządu kanadyjskiego
38% ludności, która zamieszkuję wsypę stanowi ludność rdzenna. Mieszkają oni na terenie 7 rezerwatów, ale żaden z nich nigdy nie został oddany pod kontrolę czy jurysdykcję rządu kanadyjskiego. Jest to jedyne miejsce na terenie całej Kanady, gdzie do tego nie doszło. W 1836 wyspa została ogłoszona miejscem, gdzie ludność rdzenna mogła bezpiecznie żyć, a tym samym schronić się przed wpływem białej cywilizacji. W 1986 rząd podzielił wyspę tak, żeby mogli na niej zamieszkać ludzie nie będący rdzennymi mieszkańcami. Podział ten sprawił, że na wyspie powstało kilka rezerwatów, które nigdy jednak nie były oddane pod kontrolę rządu.
Fakt, że wyspa była kiedyś bezpiecznym schronieniem dla setek ludzi, w jakiś sposób wpływa na jej dosyć sielankowy klimat. Przemierzając ją na rowerze, będąc mijaną przez niewielką ilość samochodów, spotykając na swojej drodze małą ilość ludzi, zabudowań, można poczuć się jak gdzieś na końcu świata. I to właśnie uwielbiam w Kanadzie. Jej prowincjonalność ma niekiedy swoje uroki!
Warto wiedzieć:
Na wyspę można dostać się promem, który pływa do listopada. Miejsce na promie można zarezerwować pod tym linkiem: prom Chi-Cheemaun. Warto zrobić rezerwację jeżeli ktoś na wyspę wybiera się z samochodem. Prom odpływa z Tobermory, Ontario.
Paulina | 13 lutego 2018
|
Kolejne piękne miejsce w Kanadzie, które chcę zobaczyć. Dzięki Super sprawa z wyprawami rowerowymi!