Mieszkając w Polsce najwyżej wzbiłam się na piąte piętro, większość swojego życia mieszkałam na parterze, zazdroszcząc balkonów innym mieszkańcom czteropiętrowego domu z betonu. Nigdy nie sądziłam jednak, że przyjdzie mi zamieszkać w domu ze szkła, gdzieś na 17 piętrze z widokiem na jezioro Ontario, gdzie z jednej strony mogę oglądać wschodzące, a po kilkunastu godzinach zachodzące słońce na horyzoncie.
Toronto, to obecnie miasto, które w Ameryce Północnej ma największy przyrost wysokich budynków, takich powyżej 200 metrów. Znajduje się również w pierwszej dziesiątce miast na świecie, które mają największą ilość wieżowców, coraz częściej szklanych. Na dzień dzisiejszy jest ich 255 co daje to stolicy Ontario 8 miejsce w światowej czołówce. Jeszcze sporo musi zostać zahartowanego szkła, żeby dogonić Hong Kong z 1302 budynkami czy Nowy Jork z 727 wysokościowcami.
Jak żyje się w domu ze szkła, jak wyglądają kanadyjskie relacje sąsiedzkie, nocne alarmy przeciwpożarowe, niedziałające windy czy wiatr uderzający w szklane ściany, który zwłaszcza w zimie, potrafi znacznie ochłodzić klimat mieszkania?
Nocna pobudka
Mój pierwszy alarm przeciwpożarowy przeżyłam zaledwie kilka dni po przeprowadzce do szklanego budynku. O godzinie drugiej w nocy obudził mnie głośny alarm, którego dźwięk przeszył mój sen. Nie widziałam co się dzieje. Za chwilę usłyszałam przez głośnik umieszczony w suficie, że włączył się alarm przeciwpożarowy na 3 piętrze i straż pożarna została zawiadomiona. Każdy proszony jest o opuszczenie budynku. Dosłownie jak w książce „1984” George’a Orwella! Na szczęście był początek października, więc nie wiało jeszcze śniegiem i chłodem, ale i tak trudno było wygrzebać się z łóżka w środku w nocy. Powiedziałam do Norberta, że schodzimy na dół. On tylko spojrzał na mnie i nakrył głowę pościelą. Ja jednak nie żartowałam. Nie miałam zamiaru spłonąć. Chwyciłam najważniejsze rzeczy, którymi okazały się paszport, album ze zdjęciami i gotówkę jaką miała w domu, i w piżamie i kapciach zeszłam schodami na dół. Oczywiście w towarzystwie niezadowolonego Norberta, który miał ochotę przespać całą akcję ratunkową budynku. Warto dodać, że w trakcie alarmów przeciwpożarowych blokowane są automatycznie windy, więc musieliśmy nieco rozgrzać nasze mięśnie przebieżką po schodach. Jakie było moje zdumienie, kiedy na klatce schodowej, której normalnie się nie używa, nie zobaczyłam żywej duszy. Nie było tłumów biegnących w pośpiechu. Nic. Cisza.
Zeszliśmy na dół i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w lobby naszego szklanego wieżowca było zaledwie kilkanaście osób, głównie rodziny z dziećmi i ludzie z psami. Nie pasowaliśmy do żadnej z tych grup. Może faktycznie było trzeba zostać w łóżku? Kilka minut później usłyszeliśmy sygnał wozów strażackich, podjechały trzy wielkie samochody i wysiedli z nich strażacy. Znowu nie widziałam żadnego pośpiechu. Po kilkudziesięciu minutach sprawdzania budynku okazało się, że był to fałszywy alarm i każdy może wracać do swoich mieszkań. Windy zostały uruchomione i rodziny z dziećmi, ludzie z psami i my wsiedliśmy do nich, żeby udać się z powrotem do łóżek.
W przeciągu ostatnich 5 lat mieszkania w szklanym budynku przeżyłam już pewnie dziesiątki nocnych, weekendowych i dziennych alarmów przeciwpożarowych. Potrafię wytrzymać nocne wycie alarmu przez ponad godzinę. Na szczęście, każdy z nich, jak do tej pory, okazał się fałszywy. Po moim pierwszym doświadczeniu nie decyduję się już na przebieżkę po schodach i czekanie na straż pożarną. Zawsze zastanawiam się jednak, kiedy te steki fałszywych alarmów okażą się jednym prawdziwym.
Kanadyjskie relacje sąsiedzkie
Wychowując się w Polsce, w Wałbrzychu, w budynku z betonu wszyscy sąsiedzi znali się jak łyse konie. Wiedzieli o sobie wszystko, niekiedy zdecydowanie za dużo interesowali się życiem innych osób. Kiedy w wieku 20 lat przeprowadziłam się do Warszawy i stałam się słoikiem plus wynajmującym nomadem w jednym, spodobało mi się, że nie znam swoich sąsiadów, a oni mnie. Nasze relacje ograniczały się jedynie do grzecznościowego przywitania. Dopiero w Kanadzie zagrzałam nieco więcej więcej czasu w jednym miejscu. W obecnym szklanym budynku, na 17 piętrze, mieszkam już 3, 5 roku, czyli najdłużej od 13 lat!
Na moim piętrze znajduje się 8 mieszkań, włącznie z naszym. Nie znam żadnego sąsiada z imienia, jedynie kilka osób z widzenia. Widzimy się bardzo rzadko. Zdarza się, że niekiedy tygodniami nie widzę nikogo na naszym piętrze. Najczęstsza okazja do poznania sąsiadów, to wtedy kiedy jedziemy windą i widać, kto wysiada na jakim piętrze. A co najbardziej łączy mieszkańców mojego bloku? Niedola! A najczęstszą naszą niedolą są zepsute windy. Wystarczy, że nie działa 1 z 3 wind i czas oczekiwania potrafi wydłużyć się do kilkunastu minut. Wtedy zaczynają się rozmowy towarzyskie głównie narzekające na wiecznie psujące się windy w jakby nie patrzeć w dalszym ciągu nowym budynku, który liczy zaledwie 7 lat.
No właśnie 3 windy w 37 piętrowym budynku, który liczy około 290 mieszkań! Wyjście z domu może zająć nieco czasu. Oczywiście zawsze jest opcja schody, ale po dwóch wędrówkach na 17 piętro stwierdziłam, że wolę poznać moich sąsiadów, których i tak widzę bardzo rzadko! Kolejną świetną opcją na poznanie mieszkańców bloku jest posiadanie psa. Ja niestety, nie posiadam własnego czworonoga, ale od czasu do czasu opiekuję się psem moich teściów. Po kilku dniach takiego „dog sitting” poznałam więcej osób w moim bloku niż przez kilka lat mieszkania tutaj! Ludzie z psami są jak jakiś niedostępny krąg. Wpuszczą Cię do niego jak widzą Cię z psem na smyczy. Wtedy pogawędkom nie ma końca!
Wielki brat czuwa
Mieszkając w budynku z kilkudziesięcioma piętrami najlepiej jest zawiadamiać jego mieszkańców o wszystkim poprzez komunikaty, które dochodzą do nas w różnych formach. Jedną z nich są ekrany, podobne do ipadów, które wiszą w windach, poza tym ramki z komunikatami umieszczane są przy wejściu do wind. Wiadomo jak trzeba czekać na transport, to przeczyta się wszystko dookoła. Poza tym jak jest coś naprawdę pilne to dociera w formie mailowej. I co takiego można znaleźć w swojej skrzynce mailowej? A na przykład takie kwiatki jak, żeby nie grillować na balkonie, nie wyrzucać papierosów z balkonów, nie zamienić swojego balkonu w magazyn, gdzie przechowuje się opony zimowe czy stare meble. W trakcie lata dostajemy komunikaty w wersji poradniczej, żeby kupić odpowiedni sprzęt na pająki. Tak, mieszkając blisko jeziora, latem, mamy ogromną ilość pająków i szybko powstające pajęczyny! Wszystko oczywiście na balkonie. Dla właścicieli psów, powtarzającym się komunikatem jest, żeby nie zamienić swojego balkonu w łazienkę dla psa. Niestety niektórzy są zbyt leniwi, żeby zejść z psem na spacer. Mogłabym jeszcze tak wyliczać i wyliczać. Jedno jest pewne: żyjąc w szklanym budynku nie można się nudzić, a życie balkonowe jest głównym źródłem komunikatów!
A tak wygląda oznakowanie garażu, w trakcie jego remontu. Kreatywność nie zna granic.
Szklane ściany
Szklany budynek, ma szklane ściany. My mieszkamy w narożnym mieszkaniu i cała nasza kuchnia plus salon, to ściana szkła. Ogromną zaletą jest fakt, że zawsze mamy sporą ilość światła, otwartą przestrzeń i ładne widoki. Minusem są, głównie zimowe wiatry, które niekiedy walą w szklaną szybę tak jakby miały ochotę ją rozbić i dostać się do środka. Minusem jest również, ewentualne mycie okien, które zajmuje wieki! Plus powierzchnia szklana jest ogromna stąd mam wrażenie, że brud na nich jest jeszcze bardziej widoczny niż normalnie. Pomimo tego, że nie znam sąsiadów na moim piętrze, to znam, z widzenia, sąsiadów w blokach na przeciwko. Dzięki szklanym ścianom można zainspirować się w ramach dekoracji wnętrz, poznać ich cykl dniowy czy zobaczyć kto jest największym entuzjastą świąt i ubiera choinkę czy przyozdabia balkon już w październiku.
Niewątpliwie żyjąc w szklanym budynku nie można się nudzić. Sąsiedzi, których się nie zna zapewnią rozrywkę w postaci mailowych komunikatów czy balkonowych ekscesów. Regularne alarmy przeciwpożarowe zupełnie zmienią nasze podejście do dźwięku syren wozów strażackich, a i nasz strach przed pająkami gdzieś uleci jak ma się z nimi do czynienia na co dzień. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, kiedy z okna mam taki widok i mogę podziwiać jedne z piękniejszych wschodów słońca!
Asia | 18 grudnia 2017
|
hej! Od czasu do czasu wpadam na Twojego bloga, ale ten wpis zainspirowal mnie nawet do zostawienia komentarza – swoim tytulem i wstepem w szczegolnosci. To ze w zyciu sie nie spodziewalas gdzie sie znajdziesz i gdzie zamieszkasz, a po drugie te szklane domy – to paradoksalny symbol mojego zawodu. Idac na studia z budownictwa z kolezanka z klasy z liceum, smialysmy sie po przeczytaniu lektury Przedwiosnia, ze bedziemy budowac szklane domy. Marzylam takze o mieszkaniu w Nowym Jorku.
I oto jestem w Toronto (uwazam juz teraz, ze o wiele lepsze niz Nowy Jork) i pracuje w firmie, ktora takie szklane domy buduje 🙂
Zycie jest przewrotne i czasami zart okazuje sie rzeczywistoscia!
Tomek | 19 grudnia 2017
|
Przypadkiem natrafiłem dziś po Twoim artykule, wizja Toronto po apokalipsie zombie 🙂 https://www.narcity.com/ca/on/toronto/lifestyle/heres-what-toronto-would-look-like-after-a-zombie-apocalypse
Kasia | Kanada się nada | 19 grudnia 2017
|
Monika, ale przynajmniej w szklanych domach nie ma zakazu żywych choinek na święta (sic!). W Vancouver, w drewnianych budynkach są „friedly reminders”, że żywe choinki są zakazane, ze względu na zagrożenie pożarem
Świąteczne serdeczności z Vancouver, gdzie dzisiaj flurries.
Będzie się działo!
Ps. mam nadzieję, że nie rozpętam Ci tutaj dyskusji na temat zasadniczy: sztuczna vs ścięta w lesie.
Ultra | 15 stycznia 2018
|
W szklanym domu na parterze mogłabym mieszkać, ale na piętrze nie ze względu na lęk, że wiatr mnie wywieje albo wypadnę, a wszystko przez lęk wysokości. Posty o Kanadzie „połykam”, ponieważ utwierdzam się coraz bardziej w przekonaniu, że Kanada jest przyjaznym miejscem do zamieszkania, choć to zimno przeraża.
Serdecznie pozdrawiam
Termpir.eu | 14 czerwca 2018
|
Barzdzo ciekawy tekst. Nie wiem czy bym potrafił mieszkać w szklanym domu tak wysoko. I do tego te alarmy ciągłe alarmy..Powodzenia