Urodziłam się i wychowałam w górach. Może nie były, to najwyższe góry, ale zawsze coś tam działo się na horyzoncie. Nawet nie sądziłam, że Góry Wałbrzyskie i Chełmiec, wysoki na 851 m., wyryją jakieś miejsce w moim sercu. Dopiero w wieku dwudziestu lat, po przeprowadzace do Warszawy, uświadomiłam sobie, że tęsknię za nierównym terenem. Za każdym razem, kiedy jechałam w odwiedziny do rodziców, żeby przy okazji napełnić słoiki, moje tętno zaczynało być szybsze w okolicach Wrocławia. I dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że brakuje mi gór.
Ponad 10 lat później, dalej mieszkam w mieście płaskim jak stół. Ogromnym plusem Toronto jest jezioro Ontario, które pozwala zapomnieć o dosyć nudnym ukształtowaniu terenu. Nie będę ukrywać, że gdzieś tam podświadomie ciągnie mnie w górzyste tereny, stąd często na mojej liście miejsc do zamieszkania pojawia się deszczowe, górzyste Vancouver. No i mają jeszcze ocean. Idealne połączenie!
GÓRSKIE NEW HAMPSHIRE
Pomimo mojej wewnętrznej tęsknoty za górami, nie starałam się jej jakoś zaspokoić. Zawsze odkładałam ją na bok i w pewien sposób wyciszałam. Kiedy poznałam Norberta, jedną z rzeczy którą mi zaimponował, była jego miłość do gór. I to taka poważna, bo wspinaczka zimowa, to co innego niż moje wiosenne hasanie po pagórkach. Jak to jednak bywa w związkach, tworzą się nowe priorytety i chodzenie po górach, chcąc nie chcąc, odeszło w odstawkę. Niestety.
W zeszłym roku, zanim ruszyliśmy w podróż po atlantyckiej części Kanady, postanowiliśmy, że zahaczymy o Góry Białe, w stanie New Hampshire, u południowego sąsiada. Naszym celem było wdrapanie się na szczyt Góry Waszyngton, wysokiej na 1 916.6 m, gdzie w 1934 został zanotowany najszybszy wiatr na ziemi. Wiał on z prędkością 372 km/ h i jego rekord został pokonany dopiero w 1996 roku przez cyklon Olivia, w Australii.
Na pole namiotowe, pod górą Waszyngton, dotarliśmy późnym wieczorem. Był to początek lipca i o dziwo, wieczory wcale nie należały do najcieplejszych. Po małych problemach z rozpaleniem ogniska, z powodu wilgotnego drewna, poszliśmy po ratunek do naszych kempingowych sąsiadów. Z pomocą przyszedł nam strażak, który w jakiś dziwny sposób chciał nam wyjaśnić, że on wie jak podejść do tematu rozpalania ognia. Hm, czy strażacy nie powinni go gasić? Postanowiłam nie wchodzić w większe dyskusje, bo okazałoby się, że wyszłyby nici z małego ogrzania się przy cieple ogniska.
NA GÓRĘ!
Następnego dnia obudziliśmy się z kurami, a raczej z naszymi kempingowymi sąsiadami, którzy od godziny 6 rano rąbali drewno i rozpalali ogniska. Pierwszy raz z tym porannym zwyczajem spotkaliśmy się podczas wycieczki po zachodnim wybrzeżu Stanów. Jakoś nie zauważyłam, żeby w Kanadzie ludzie witali dzień, na polach namiotowych, od rozpalania ognia. Co kraj, to zwyczaj.
Na szczęście słońce nieśmiało wstawało i zapowiadał się ładny dzień. A tego właśnie potrzebowaliśmy, bo naszym celem było wejście na Górę Waszyngtona. Z plastikowymi kubkami w rękach, w której parowała gorąca, gorzka kawa rozpuszczalna, siedziliśmy i słuchaliśmy tego co dzieje się wokół nas i planowaliśmy dzień. Co musimy zabrać, a co jest zbędne.
Przed zamieszkaniem w Kanadzie, spędziłam tylko kilka nocy w namiocie. Nigdy nie należałam do harcerstwa, chociaż zawsze lubiłam ich mundurki, ani nie wałęsałam się po lesie. To dzięki wyprowadzce do Kraju Klonowego Liścia i Norbertowi, który uwielbia wszystko co związane jest z przebywaniem wokół natury, odkryłam w sobie miłość do spania w śpiworze, porannej kawy w lesie i budzenia się przy dźwięku szumu drzew.
TRZY SPOSOBY
Stany Zjednoczone, moim zdaniem, są krajem, który do perfekcji opanował sposoby na ułatwienie życia swoim mieszkańcom i nie tylko. Nie zawsze oznacza jednak, że jest to dla nich rozwiązanie dobre. Niekiedy produkuje, niestety, wysoki poziom lenistwa. I tak, żeby móc zobaczyć piękne widoki z Góry Waszyngton można dostać się na trzy sposoby:
– samochodem. Cała przyjemność kosztuje $29 (samochód + kierowca), każdy dorosły pasażer, to koszt $9.
– pociągiem, jedyna taka atrakcja na wschód od Gór Skalistych. Koszt, to $69 na dorosłą osobę, w obie strony.
– siłą własnych mięśni – koszt $0. Satysfakcja gwarantowana 🙂
My wybraliśmy ostatnie rozwiązanie i tym samym w naszej kieszeni zostało kilkadziesiąt dolarów. Pogoda tego dnia była idealna. Ciepło, ale nie gorąco, ze słońcem, które co jakiś czas chowało się za chmurami. Maszerowanie w górę, z kilkoma małymi przerwami, zajęło nam ponad 4 godziny. Tempo mieliśmy spokojne, raczej turystyczne, niż wyczynowe. Często zatrzymywaliśmy się, żeby podziwiać widoki z coraz wyższej perspektywy. Tak rzadko chodzę po górach, że zapomniałam już jak bardzo uwielbiam chmury, które tworzą cienie i odbijają się w ich zieleni czy kolorze skał. Z każdym metrem satysfakcja jest coraz większa i to jest najpiękniejsze. Patrząc na coraz ładniejsze pejzaże, zaczęłam pytać samą siebie: dlaczego robimy to tak rzadko, a tak naprawdę wcale? Co powstrzymuje nas od tego, żeby przynajmniej raz w roku, wejść na nową górę? Odczuć satysfakcję z pracy własnych mięśni i popatrzeć na wszystko z dystansu. Bo to właśnie góry, w jakiś dziwny sposób, pokazują jak jesteśmy mali.
W DÓŁ
Na szczyt dotarliśmy około godziny 17. Oznaczało, to że nie mieliśmy zbyt wiele czasu na rozkoszowanie się widokiem z samej góry. Chcieliśmy jednak zjeść coś ciepłego, bo temperatura obniżyła się do zaledwie kilku stopni, oczywiście Celsjusza. Od jakiegoś czasu wiał również, dosyć nieprzyjemny wiatr, który przeszywał nasze kości. Było nam zimno, pomimo tego, że byliśmy dosyć dobrze przygotowani. Jak patrzyłam na ludzi maszerujących, na szczycie, w krótkich spodenkach i koszulkach na ramiączkach, to podziwiałam ich gorącą krew!
Około godziny 18:00 zaczęliśy schodzić na dół. Wiedzieliśmy już, że jest spora szansa, że część drogi powrotnej będziemy musieli pokonać przy świetle czołówek. No cóż, nie trzeba było robić tyle małych przerw na podziwianie kolejnego, ładnego widoku! Do samochodu dotarliśmy kilkadziesiąt minut po zachodzie słońca. Dosyć głodni udaliśmy się w kierunku naszego pola namiotowego, gdzie czekało na nas ognisko do rozpalenia i jedzenie do przyżądzenia. Oprócz tego, że spędziliśmy super dzień, wchodząc na górę, to z naszych rozmów wyniknęła jedna bardzo ważna rzecz: każdgo roku chcielibyśmy zdobywać nowy szczyt. Tak, żeby za każdym razem przypominać sobie jak bardzo lubimy góry i jaką daje nam to satysfakcję. Tak łatwo jest zapomnieć o tym co powoduje, że nasze serce bije szybciej. Dlatego w tym roku planujemy zdobycie kolejnej góry!
Przemek | 23 lutego 2017
|
Piękne zdjęcia, piękne miejsca, aż zazdrość ściska, że to tak daleko .
W zeszły weekend oglądaliśmy z rodzicami na Planet+ program o Górach Białych, ale w rzeczywistości, widok na własne oczy musi uskrzydlać.
Z ciekawostek: Na szczycie Góry Washingtona odnotowano najsilniejszy wiatr w pomiarach meteorologicznych, tj. 380 km/h. Niezła prędkość 🙂
Arti | 26 lutego 2017
|
To teraz czas na WhiteFace Mt. 😉
K. B | 16 czerwca 2017
|
Polecam tu wrócić jesienią. Widok pięknych kolorowych liści robi ogromne wrażenie. Coś niesamowitego. Ogólnie jesień w Nowej Anglii jest piękna, multikolorowa
Monika Grzelak | Author | 20 czerwca 2017
|
Może uda mi się zobaczyć jesienne widoki 🙂 Mogę sobie tylko wyobrazić jak musi być pięknie!