KANADYJSKIE LIFESTORY
 

Zahaczając o Nowy Brunszwik – Saint John i Hopewell Rocks

Do Nowego Brunszwiku wjechaliśmy w deszczowy, lipcowy poranek od strony amerykańskiej. Zaspany celnik, popijający kawę z kubka Tim Hortons, powitał nas bez większego entuzjazmu i z lekkim zdziwieniem. Byliśmy jedynymi osobami, które o 6 rano były na przejściu granicznym pomiędzy stanem Maine, a prowincją Nowy Brunszwik. Bez zbędnych pytań, z rozleniwieniem w głosie usłyszeliśmy: „Welcome back to Canada”.

Wiedzieliśmy, że dzień będzie długi i mokry. Niestety wszystkie sprawdzane przez nas prognozy pogody zapowiadały deszcze przez najbliższych kilka dni. Nie ma to jak kanadyjskie wakacje, zwłaszcza w prowincjach atlantyckich, gdzie nie ma co liczyć na łaskawość natury.

 

Saint John, nie Saint John’s

Naszym pierwszym przystankiem było Saint John w prowincji Nowy Brunszwik. Niewielka miejscowość leżąca nad rzeką o tej samej nazwie. W Saint John mieszka około 70 000 ludzi, czyli mniej niż w moim rodzinnym Wałbrzychu, a pomimo tego jest to najbardziej zaludnione miasto w Nowym Brunszwiku!

Od przejścia granicznego ze Stanami Zjednoczonymi mieliśmy do przejechania około 150 km, czyli niecałe 2 godziny jazdy. Na radarze pojawiło się poszukiwanie miejsc, które o 8 rano uraczą nas dobrym śniadaniem. W naszych brzuchach panowała totalna pustka, a krew błagała o kofeinę. Do Saint John wjechaliśmy w porannym „szczycie”. Miasto powoli budziło się do życia, a my naszym karawanem zajechaliśmy pod pierwszą wygooglowaną, otwartą restaurację, a tak naprawdę pub. Miejsce nazywało się Britt’s Pub & Eatery i bardzo skutecznie zachęcało do strzelenia sobie porannego, turystycznego piwa!

Po szybkim odświeżeniu się w pubowej toalecie, zmianie ubrań (warto dodać, że poprzednią noc spędziliśmy w samochodzie) zamówiliśmy największe z możliwych śniadań i podwójnie mocną kawę! Procenty postanowiliśmy odłożyć na nieco później. Nasza zmiana ubrań i szybka poranna toaleta nie umknęła uwadze kelnera, który bardzo dyskretnie, ale z nieukrywaną ciekawością zaczął zadawać nam pytania skąd jesteśmy oraz gdzie jedziemy, tak jakby dziwił się, że jacykolwiek turyści wpadają do Saint John!

6757km - Oh Kanada6757km - Oh Kanada6757km - Oh Kanada6757km - Oh Kanada

 

Jedyne miasto nad zatoką Fundy

Przyznam szczerze, że okazałam się totalną ignorantką, ponieważ dopiero będąc w Saint John zaczęłam wyszukiwać informacji o tym mieście. Z racji tego, że z nieba w dalszym ciągu siąpił lekki deszcz postanowiliśmy, jak typowi turyści, wybrać się o 10 rano do muzeum Nowy Brunszwik. Był to idealny pomysł! Dzięki temu liznęliśmy trochę historii jedynego miasta, które leży nad zatoką Fundy, które zostało mocno ukształtowane przez położenie geograficzne.

Do 1959 roku Saint John, w miesiącach zimowych, stawało się portem dla Montrealu, kiedy to transport przez zamarźniętą zatokę oraz rzekę Świętego Wawrzyńca stawał się niemożliwy. Sytuacja zmieniła się jednak na początku lat 60 – tych, po otwarciu systemu kanałów na rzece Świętego Wawrzyńca, które umożliwiały transport rzeczny nawet w warunkach ostrej, kanadyjskiej zimy. Do 1990 roku Saint John, było również największym producentem statków towarowych i wojskowych w Kanadzie. Ostatni statek został wyprodukowany tutaj w roku 2003. Od tamtego momentu miasto przechodzi dużą ekonomiczną rewolucję.

6757km - Oh Kanada6757km - Oh Kanada

Po wizycie w muzeum postanowiliśmy poszwędać się trochę po mieście, które można było spokojnie przejść. Rozmiar Saint John sprawił, że trochę umyślnie zapomnieliśmy przedłużyć bilet parkingowy. Norbert odpowiedź brzmiała: “A kto wlepi nam tutaj mandat”.

Powolnym spacerem wybraliśmy się nad brzeg rzeki Saint John, posłuchaliśmy koncertu ulicznego oraz wpadliśmy do jednego z kilku antykwariatów, które stanowiły punkty spotkań dla niektórych osób z tego miasta. W jednym z nich, gdzie kupiłam książkę, której w Toronto nie mogłam znaleźć za żadne skarby, mowa o „Ani z Zielonego Wzgórza”, spotkaliśmy przeurocze małżeństwo, które pozwalało swoim psom być w centrum obsługi klienta.

6757km - Oh Kanada

Po małej wycieczce po antykwariatach w naszej siatce znajdowała się książka, płyta winylowa oraz magnes na lodówkę. Czy mówiłam Wam kiedyś, że jesteśmy minimalistami i nie kupujemy pierdół w podróży 😉

Zbliżała się pora lunchu, wiedzieliśmy, że niedługo będziemy wyjeżdżać z Saint John w kierunku Hopwell Rocks, żeby zobaczyć jedne z największych przypływów i odpływów na świecie. Po drodze wpadliśmy jednak do lokalnego sklepu z jedzeniem, który pochłonął nas bez reszty. Wszystko było świeże, organiczne i w rozsądnych cenach, czyli coś co trudno jest znaleźć w Toronto, zwłaszcza jeżeli chodzi o ceny. Poza tym klimat zakupów umilali nam mieszkańcy Saint John, którzy zatrzymywali się, rozmawiali ze sobą, tak jakby czas nie miał dla nich więszego znaczenia. A jak nie było z kim porozmawiać, to zawsze można zagadać do drewnianych rzeźb w centrum miasta…

6757km - Oh Kanada

I tak z kolejną dodatkową siatką, tym razem wypełnioną lokalnym jedzeniem, dotarliśmy do samochodu za którego wycieraczką znaleźliśmy mandat na $30. Został on nam wlepiony dosłownie kilka minut wcześniej, chwilę po wygaśnięciu naszej opłaty parkingowej! Witaj w Nowym Brunszwiku!

 

Spacer po dnie oceanu

Lekko poirytowani mandatem, na który jakby nie patrzeć w pełni zasłużyli, ruszyliśmy w kierunku Hopewell Rocks Park. Przed nami były kolejne 2 godziny jazdy samochodem. Niebo w dalszym ciągu było mocno zaciągnięte. Wiedzieliśmy, jednak, że nie możemy kręcić nosami na pogodę. Na miejsce dotarliśmy około 5 po południu. Za około godzinę miał nastąpić odpływ. Oznaczało, to że będziemy mogli spacerować pod dnie oceanu i podziwiać wielkie skały. Tłumacząc z angielskiego jeden do jednego wyszłoby, że wyglądają one jak doniczki. Moja wyobraźnia działa jednak inaczej i widzi w nich majestatyczne skalne kwiaty.

6757km - Oh Kanada

Ze względu na dosyć nieprzyjemną aurę, turystów było jak na lekarstwo. Chmury robiły się coraz ciemniejsze, a z minuty na minutę deszcz padał coraz bardziej. Po zapłaceniu $10 za wstęp, postanowiliśmy skorzystać z małych luksusów oferowanych przez park. I tym samym za dodatkowe $2 od osoby nasze cztery litery zostały podwiezione na miejsce. Co oznacza, że zrezygnowaliśmy z 15 minutowego spaceru po lesie. Takie z nas francuskie pieski!

Po szybkiej przejażdżce melexem naszym oczom ukazały się przeogromne skały, które w czasie najwyższych przypływów przykrywane są do połowy przez wodę, czyli na wysokość około 14 metrów. W trakcie odpływów widoczne są one w swojej całej okazałości. Dlaczego akurat w Hopewell Rocks można podziwiać tak wysokie przypływy i odpływy wody? Ma to wiele wspólnego z kształtem wybrzeża oraz głębokością wody. Zatoka Fundy formą przypomina dosyć płytki lejek. Powoduje to, że przypływy są wysokie, ponieważ woda porusza się wzdłuż stale zwężającej się zatoki, która po prostu nie ma gdzie iść.

6757km - Oh Kanada6757km - Oh Kanada

Kolor wody, oraz skał były w podobnym, brązowym odcieniu. Spowodowane to było nieustającymi ruchami wody, która miesza się z mułem z dna oceanicznego i sprawia, że wygląda ona jak „czekolada”.

6757km - Oh Kanada

Po dwóch godzinach spacerowania, byliśmy zmoknięci jak kury i jako jedni z ostatnich opuściliśmy Hopewell Rocks. Nasze buty zmieniły kolory na brązowe, a my mokrzy i zmarźnięci ruszyliśmy w kierunku samochodu. Oczywiście po drodze fundując sobie przejażdżkę melexem. A co!

Po szybkiej zmianie ubrań na suche, opuściliśmy Hopewell Rocks i ruszyliśmy w kierunku Moncton, które oddalone jest około 30 minut drogi od parku. Naszym celem było wrzucenie czegoś do żołądków i ruszenie w kierunku Halifax, w Nowej Szkocji.

6757km - Oh Kanada

 

Kanadyjskie drive through

Moncton potraktowaliśmy po macoszemu. Poza tym nie będę Wam mydliła oczu, że oprócz jednej ulicy na której znajdowały się wszystkie atrakcje miasta, nie było za bardzo co podziwiać. Nasz dzień postanowiliśmy pożegnać, tak jak go przywitaliśmy, czyli w pubie do którego wpadliśmy w turystycznym odzianiu: dresach i butach do biegania. I pomimo tego, że było to moje pierwsze w życiu wyjście do pubu w takim stroju, to tak naprawdę nie odstawialiśmy od innych osób! Ach ten kanadyjski styl 😉

Po zamówieniu jedzenie, rozłożyliśmy się wygodnie na naszych siedzeniach i zaczęliśmy słuchać średnio utalentowanego zespołu, który akurat tego wieczoru pogrywał ludziom do kotleta. I nie wiedząc skąd zaraz koło nas pojawiła się starsza para, która zaczęła do nas zagadywać, a na koniec wylądowaliśmy z nimi na parkiecie pląsając w rytm muzyki. Bo może i Nowy Brunszwik uznawany jest za prowincję przez którą ludzie przejeżdżają do Nowej Szkocji, ale jednego jej nie można odmówić: miłych, otwartych mieszkańców, którzy podchodzą do życia bardziej na luzie.

Przez Nowy Brunszwik przejechaliśmy ponad 800 kilometrów. Zahaczyliśmy o tę prowincję również w trakcie naszej drogi powrotnej z Wyspy Księcia Edwarda. Nie powiem, nie jest to najbardziej ekscytująca część Kanady w której byłam. Jadąc głównymi drogami numer 1 czy 2 ma się wrażenie jakby krajobraz niewiele się zmieniał. Po obu stronach trasy ciągną się ogromne lasy, które działają dosyć hipnotyzująco. Na szczęście, lekkie pagórki sprawiają, że niekiedy trasa robi się mniej monotonna. Mały ruch samochodowy, rzadka zabudowa wokół trasy sprawiają, że można jednak poczuć się jakby odkrywało się tą mniej turystyczną część Kraju Klonowego Liścia, do której nie docierają nawet niekiedy sami Kanadyjczycy.

Written by

Osiem lat temu postanowiłam zamknąć swoje, dosyć, poukładane życie w Polsce i przez rok pomieszkać w kraju który ludziom kojarzy się z zimnem, liściem klonowym i pięknymi krajobrazami. Moją przygodę z Kanadą rozpoczęłam w Edmonton, skąd po trzech tygodniach, przeniosłam się do Toronto, gdzie dalej mieszkam. Ciągle szukam nowych wrażeń i bodźców. Jestem uzależniona od podróżowania, fotografowania, a moja lista rzeczy do zrobienia rośnie z każdym dniem. Zapraszam do polubienia 6757km na facebooku i śledzenia co dzieje się w Kraju Klonowego Liścia. A dzieje się sporo! Monika

Latest comment
  • „Nie ma to jak kanadyjskie wakacje” – 4 lata, eh?

LEAVE A COMMENT

%d bloggers like this: