Pierwszy raz styczność z językiem angielskim miałam w wieku 8 lat, kiedy zostałam zapisana, za moją namową, na jego prywatne lekcje. Z tej okazji dostałam ładną, kwadratową książkę z zieloną okładką i narysowaną na niej głową. Nie pamiętam tytułu, ale wygląd oprawy mam przed oczami. Po kilku tygodniach nauki znałam nazwy niektórych zwierząt, potrafiłam również liczyć do dziesięciu. Jednak sposób w jaki prowadzone były lekcje sprawił, że straciłam zainteresowanie znajomością drugiego języka i powiedziałam mamie, że nie chcę dalej się jego uczyć. I tak zakończył się mój krótki epizod pod tytułem „języki obce”. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będzie mi on towarzyszył przez długie, długie lata.
W wieku 11 lat zaczęłam moją przygodę z językiem niemieckim. Były to obowiązkowe lekcje, 2 razy w tygodniu. Od razu z zachwytem chwyciłam nową, tym razem pomarańczową książką pod tytułem „Der, die, das”. Postanowiłam sobie, że będę najlepsza z niemieckiego, a że należałam do dzieci upartych też tak się stało. Uczyłam się tego języka sama, bez żadnej pomocy. Było to jeszcze wtedy, kiedy nie było internetu i korzystało się ze słownika w wersji analogowej. Po skończeniu podstawówki, w wieku 15 lat, mogę powiedzieć, że potrafiłam porozumiewać się po niemiecku.
Do liceum trafiłam do klasy, w której głównym językiem obcym był język naszych zachodnich sąsiadów. Pięć godzin lekcyjnych w tygodniu, w małych grupach. Idealne warunki do jego rozwijania. Problemem okazała się jednak nauczycielka kosa, która sprawiła, że moje amibcje wobec niego zaczęły maleć, wszystko to doprowadziło do tego, że jego nauka stała się obowiązkiem.
W trzeciej klasie liceum, na planie lekcji, pojawił się język angielski, a wraz z nim 4 nauczycieli, którzy zmienili się w przeciągu dwóch lat. Przez ten czas przerabialiśmy ten sam materiał, z tej samej książki. Szanse na nauczenie się czegokolwiek były minimalne. Poza tym moja uwaga, w dalszym ciągu, skupiona była na języku niemieckim, z którego zdawałam maturę i na którym to egzaminie odpowiadałam na pytania z gramatyki i snułam opowieści o mojej najlepszej przyjaciółce. Egzamin dojrzałości zdałam, a język niemiecki odłożyłam na półkę. Obecnie jest on pokryty ogromną warstwą kurzu. No cóż, nie używam go od ponad 10 lat, ale od jakiegoś czasu mam niezmierną ochotę, żeby go w sobie obudzić i nie stracić tych ośmiu lat nauki.
Od tyłu
I tak trafiłam na studia dzienne, a później przeniosłam się na zaoczne. Poszłam do pracy. Kiedy postanowiłam ją zmienić na lepszą uświadomiłam sobie, że każdy pracodawca szuka osób z płynnym językiem angielskim. Co z tego, że późniejsza używalność języka w pracy jest minimalna. Ważne, żeby ogłoszenie wyglądało na jeszcze bardziej profesjonalne!
Na początek, wpisałam sobie do CV, że mój język angielski jest na poziomie dobrym, a później chciałam go do tego stopnia doprowadzić. Taki był plan. A że moja upartość, wraz z wiekiem, rosła razem ze mną, zaczęłam wpajać go w życie. Próbowałam różnych szkół, które obiecywały, że zacznę mówić po angielsku po trzech, maksymalnie czterech miesiącach nauki. Tylko zapomnieli chyba dodać, że nie po trzech ziemskich miesiącach, a tych występujących na Merkurym, albo Wenus!
I tak dobiłam do 26 roku życia, kiedy miałam dosyć wydawania pieniędzy na kolejną szkołę językową i braku poczucia polepszania języka angielskiego. Zdecydowałam rzucić się na głęboką wodę i raz, a porządnie wziąć się za jego naukę. Tak żeby to co piszę w CV pokrywało się z rzeczywistością. I z takim celem oraz z jedną walizką w ręku wyjechałam do Kanady.
Welcome to Canada!
Po drodze zahaczyłam jednak o Jamajkę, żeby nagrzać kości przed zasłyszaną z opowieści kanadyjską zimą. Do Kraju Klonowego Liścia wleciałam ze świeżą opalenizną i sporą ilością witaminy D w organizmie. Szybka przesiadka w Toronto i kierunek Edmonton, które miało stać się moim nowym domem na rok czasu. Jeszcze w Polsce zrobiłam przegląd szkół językowych w tym mieście i już w pierwszym tygodniu po wylądowaniu zaczęłam naukę w Edmonton English School. Nie trwała ona jednak długo. Zaledwie 10 dni, po których to po raz kolejny zapakowałam walizkę i przeniosłam się do Toronto. Oczywiście jak się można domyślić, zaraz obok znalezienia dachu nad głową i pracy, moim celem było zlokalizowanie w miarę dobrej i nie rujnującej mojego budżetu szkoły językowej. I tak po długich, internetowych poszukiwaniach trafiłam na Hansa Language Centre.
Patrząc wstecz wiem, że w trakcie moich kanadyjskich początków miałam więcej szczęścia niż rozumu! Z bardzo średnim angielskim, w przeciągu tygodnia, znalazłam mieszkanie, które stało się dachem nad głową na kolejny rok. Dzieliłam je z osobami, które podobnie jak ja wpadły do Kanady na chwilę: Masha z Ukrainy, David z Francji i Hiro z Japonii. W trzecim tygodniu, od przylotu do Toronto, dostałam miesięczny staż w agencji reklamowej, która to stała się moim miejscem zatrudnienia przez następne kilkanaście miesięcy. Miałam wręcz idealne warunki do dobrego podszlifowania mojego języka! Żeby tego było postanowiłam również zapisać się na prywatne lekcje, które okazały się strzałem w dziesiątkę! Na swojej drodze spotkałam Sarę, która była moją nauczycielką w Hansie i prywatną. Dzięki temu mogłyśmy poprawiać moje błędy, który zauważyła w trakcie nauki w szkole. Na naukę języka angielskiego przeznaczałam miesięcznie ponad $400. O $100 mniej niż koszt za wynajem pokoju w którym mieszkałam. Trochę bolało po kieszeni, ale wiedziałam, że będę mocno żałowała jak po roku w Kanadzie nie wycisnę z tego pobytu jak najwięcej pod względem językowym.
A to moi pierwsi, najlepsi współlokatorzy w Toronto. Rok 2011. W dalszym ciągu jesteśmy w kontakcie, pomimo tego, że każde z nich wróciło do swoich krajów.
Językowa kaleka
Chcąc mieszkać w innym kraju musimy zacząć posługiwać się językiem, który w nim obowiązuje. Inaczej będziemy, na własne życzenie, emigracyjnymi kalekami. Skreślimy swoje szanse na dostanie lepszej pracy, poznanie miejscowych ludzi czy poczucie, że możemy stać się częścią tego miejsca. Czeskie przyszłowie nie kłamie: nauka języka jest jak stawianie się nowym człowiekiem. I to właśnie nauka języków sprawia, że nasz świat staje się większy, a my spokojnie możemy poczuć się w nowym kraju bardziej komfortowo.
W Kanadzie obowiązują dwa języki urzędowe: angielski i francuski. Nie oznacza to jednak, że żeby tutaj zamieszkać trzeba znać je oba. Język francuski jest głównym językiem w prowincji Quebec. Natomiast język angielski używany jest w pozostałych prowincjach i terytoriach.
Przyjeżdżając do Kanady dajemy sobie szansę na dobre poznanie jednego z tych języków, albo dwóch jeżeli nasza ambicja jest tak duża jak Mount Everest! Możemy używać go na codzień i odkrywać wszystkie jego niuanse. Z własnego doświadczenia wiem, że samo przebywanie w nowym kraju nie sprawi, że język sam, magicznym sposobem wejdzie nam do głowy. Trzeba włożyć w to sporo wysiłku, wyjść z własnej strefy komfortu, żeby poczuć się w nim swobodnie.
Kto w Kanadzie może uczyć się języka w szkole?
Przyjeżdżając do Kanady w ramach International Experience Canada oraz turystycznie możecie uczęszczać na kursy językowe, w prywatnych szkołach. Nie mogą one jednak trwać dłużej niż 6 miesięcy. W tym przypadku, nie musicie starać się o wizę studencką. Często szkoły językowe wymagają zapisania się przynajmniej na miesięczny, albo trzymiesięczny kurs. Dzięki temu, spokojnie, możecie wziąć kilka krótszych kursów w trakcie Waszego pobytu w Kanadzie.
Osoby, które nie są stałymi rezydentami Kanady nie mają prawa do bezpłatnej nauki języka. Na rynku znajdziecie mnóstwo szkół, które będą oferowały naukę języka angielskiego czy francuskiego. Warto jednak przyjrzeć się im z bliska. Niektóre z nich wychodzą na przeciw klientom i dają możliwość skorzystania z bezpłatnych pierwszych lekcji, w trakcie których możecie zobaczyć jak wygląda sposób nauki czy jak duże są grupy. Zawsze warto zapytać się o taką możliwość przed zapisaniem się na kurs.
W przypadku języka angielskiego kursy takie nazywać się będą ESL, jest to skrót od English as a Second Language. Słowo to używane jest w stosunku do szkół, które oferują naukę języka obcokrajowcom mieszkającym w danym kraju. Natomiast kursy FSL, Le français Langue Seconde, będą dotyczyły języka francuskiego.
A to jedna z moich group w ramach ESL, 2011. Na samym przodzie Sara, moja najlepsza nauczycielka 🙂
Koszty nauki języka w Kanadzie
Wyjeżdżając do Kanady miałam jeden główny cel: wrócić z dobrym językiem angielskim. Oczywiście nie licząc tych pobocznych takich jak: doświadczyć, po raz pierwszy w życiu, mieszkania w innym kraju, poznać nowych ludzi czy poszerzyć swoje horyzonty. W związku z tym byłam przygotowana na poniesienie kosztów z tego tytułu. A że należę do osób, które lubią chodzić do szkoły, bo w ten sposób zdobywają motywację, to wiedziałam, że oprócz otaczania się językiem angielskim zasiądę również w szkolnej ławce.
Decydując się na wieczorną naukę języka angielskiego w Toronto, dwa razy w tygodniu, 20 godzin w miesiącu musicie liczyć się z wydatkiem w okolicach $250. Jest to cena za 4 tygodniowy kurs. Chcąc zapisać się na bardziej intensywny kurs np. 40 godzin w miesiącu, zapłacicie około $400. Są to ceny wzięte ze strony Hansa Languaga Centre, która według mojego rozeznania znajduje się w gdzieś pomiędzy jeżeli chodzi o koszty nauki języka angielskiego w Toronto.
Prywatne lekcje, to wydatek pomiędzy $30 – 35 za jedną godzinę lekcyjną. Moim zdaniem są one świetnym uzupełnieniem zajęć wieczorowych w szkole. Dla przykładu, w trakcie moich zajęć prywatnych pisałam eseje, uczyłam się pisania formalnych maili, briefów, które były mi niezbędne w mojej ówczesnej pracy. I pomimo tego, że niekiedy zastanawiałam się czy tak intensywna nauka plus moja dziura budżetowa są tego warte, to teraz wiem, że dzięki nim moja nauka języka nabrała tempa.
Poza tym uczęszczanie do szkoły daje możliwość poznania ludzi dla których Kanada, tak jak dla Was, jest nowym krajem i podobnie jak Wy chcą oni poczuć się w niej dobrze. To właśnie w Hansie spotkałam Nancy. Więcej o naszej znajomości możecie poczytać w poście o przyjaźni, który znajduje się TUTAJ.
Komu przysługuje darmowa nauka języka?
Bezpłatna nauka języka angielskiego jest możliwa tylko i wyłącznie dla osób, które są stałymi mieszkańcami Kanady i otrzymali status Permanent Resident (PR), albo są pod ochroną rządu kanadyjskiego np. uchodźcy. Program ten nazywa się Language Instruction for Newcomers to Canada (LINC) i został stworzony w 1992 roku. Umożliwia on dorosłym darmową naukę języka francuskiego lub angielskiego. Jego zadaniem jest sprawienie, żeby nowoprzybyłe osoby miały łatwy, darmowy dostęp do nauki, a co za tym idzie nie miały żadnych przeszkód w rozpoczęciu kanadyjskiego życia. Tylko znając język kraju w którym mieszkamy jesteśmy w stanie poczuć się trochę jak u siebie, znaleźć lepszą pracę, pójść do szkoły czy szlifować kwalifikacje. Mając możliwość bezpłatnej nauki języka, żadna wymówka nie stoi nam na przeszkodzie, żeby ułatwić sobie emigracyjne życie.
Tak naprawdę o nauce języka mogłabym pisać sporo. Po przeczytaniu tego postu możesz pomyśleć, że pewnie teraz mój angielski jest świetny! Jest dobry, ale w dalszym ciągu nad nim pracuję. Mam akcent, którego się nie pozbędę. Nie dlatego, że nie mogę, ale dlatego, że już mi on aż tak bardzo nie przeszkadza. Jest częścią mnie i mówi skąd pochodzę. W dalszym ciągu pracuję nad swoim angielskim czytając książki, oglądając filmy, słuchając podcastów czy, co oczywiste, rozmawiając z ludźmi. A niedługo moje szlifowanie angielskiego będą chciała przenieść na blogowanie. Już za kilka miesięcy pojawi się anglojęzyczna odsłona bloga 6757km, w wersji lekko zmodyfikowanej. Dla mnie jedną z ważniejszych rzeczy w życiu jest wyznaczanie sobie nowych celów, które sprawią, że znowu poczuję się chłonna i wypchnięta poza swoją strefę komfortu. Dzięki temu patrzę na świat ze świeżością w oku 🙂
LINKI DO KILKU SZKÓŁ JĘZYKOWYCH WARTYCH UWAGI:
Hanna Language Centre – Toronto
George Brown College (ESL) – Toronto
Study Montreal – Montreal
LPS – Montreal
UQAM – Montreal
A Ty masz jakieś sposoby na naukę języka, albo znasz szkoły językowe w Kanadzie godne polecenia?
Michał | 1 października 2016
|
Dzięki za świetnego bloga, dwie nocki zarwane ale bez wątpienia było warto 🙂 Naprawdę nie można się oderwać, pochłania bez reszty. Czytając aż samemu chce się spakować i jechać 🙂 Z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy, ładują człowieka pozytywną energią. Okazuje się, że opłaca się wyjść ze swojej strefy komfortu, choć jest to bardzo trudne – przynajmniej dla mnie 🙂 Niełatwo jest wyjść z tej szarej codziennej rutyny, nawet jeśli się wie ile się przez to traci. Dzięki Tobie chce się bardziej chcieć i wykrzesać z siebie troche entuzjazmu i motywacji. Przyznam, że sam myślałem (i myślę) o wyjeździe do Kanady, ale tylko na takich luźnych rozważaniach się kończy – właśnie przez wygodnictwo człowiek siedzi w swojej skorupie i tylko gdyba… Ale czytając Twojego bloga chyba naprawdę się wezmę w garść i coś z tym zrobię – jesteś wspaniałym przykładem, że warto. Tak po prostu. Pozdrowienia ze starego kraju.
P.S. Można się na maila odezwać?
Monika | Author | 4 października 2016
|
Hej Michał, dziękuję za miłe słowa 🙂 Nie sądziłam, że aż tak on motywuję, że od razu ma się ochotę pakować walizki 😉 Radzę zawsze jednak wiele rzeczy przemyśle. Na pewno wyjście ze swojej strefy komfortu nie jest łatwe. Ja w dalszym ciągu mam czasami z nim problem, ale nawet jak zakończy się porażką to sprawia, że uczymy się nowych rzeczy. Ktoś kto nigdy nic nie zrobił, nigdy nie popełni błędu. Ale co z tego, wtedy życie byłoby strasznie jałowe. Powodzenia w realizacji planów i jasne napisz maila (ostatnio czas oczekiwania na odpowiedź wydłużył się do dwóch tygodni, niestety).
Graża | 2 października 2016
|
Moniś jesteś wspaniała w dążeniu do obranego celu. Tak trzymaj i nie przestawaj. Jestem z Ciebie bardzo dumna.Buzi :)))
Monika | Author | 4 października 2016
|
Dzięki! 😉 Na pewno wielkim ułatwieniem jest Twoje wsparcie moich pomysłów 😉
Arti | 2 października 2016
|
Jezeli ktos ma zamiar wybrac sie i zyc w Quebec’u – to bez znajomosci francuskiego nie polecam .
Jeszcze jeden link : http://www.2546011.com
Monika | Author | 4 października 2016
|
Oj tak Quebec bez francuskiego to skazanie siebie na niepowodzenie. Korzystałeś może z tej szkoły, do której podałeś link?
Marcin | 2 października 2016
|
Witam.
Za miesiąc wracam do Polski po rocznym pobycie w Kanadzie i niestety stwierdzam, że z mojego planu doszlifowania języka nie wyszło nic. Nauczyłem się ledwie kilku nowych słów. Praca w polskiej firmie ma to do siebie, że rodacy zwracają się do siebie w swoim języku. Inne kontakty ograniczały się do wymiany kilku zdań i to wszystko.
Na dodatkowe lekcje zabrakło czasu, pieniędzy oraz oczywiście motywacji.
Po powrocie jednak znów zacznę coś działać w tym kierunku. Powrócą podcasty, lekcje z yt itp. Potwierdzam opinię, że szkoły językowe to przede wszystkim biznes. Jedynie prywatne lekcje zapewniają widoczny postęp i rezultaty.
Monika | Author | 4 października 2016
|
Hej Marcin,niestety tak jest, że samo przebywanie w innym kraju nie sprawi, że język sam wejdzie nam do głowy. Byłoby to zbyt piękne. Ja osobiście uważam, że szkoły językowe są dobrym uzupełnieniem prywatnych lekcji poza tym dają możliwość poznania ludzi, co jest bardzo ważne. Życzę Ci powodzenia w realizacji Twoich językowych planów 🙂
Kasia | 5 października 2016
|
Najlepiej się nauczymy języka rozmawiając z Kanadyjczykami. W ten sposób uczą się najszybciej dzieci – poprzez ciągłą interakcję z rówieśnikami anglojęzycznymi. Szkoły językowe są dobre, owszem, ale jako uzupełnienie codziennych kontaktów z językiem.
Można również poszukać kursów konwersacyjnych, które przyjmują osoby przebywające na wizach turystycznych czy czasowym pozwoleniu o pracę. Nie jest to regularna nauka, taka z podręcznikiem, ale jako uzupełnienie, czy oswojenie się z językiem, jest świetnym rozwiązaniem. Sama korzystam, mając otwarte pozwolenie na pracę. Pozdrowienia z Vancouver 😀
mama | 11 maja 2018
|
Pod linkiem do szkoly w Edmonton znajduje sie jakas prywatna firma. Szukam szkoly jezykowej dla 15 letniej córki. Możesz coś polecic w Edmonton własnie?