Do Doliny Śmierci dojechaliśmy późno w nocy. Wokół nas była niczym niewzruszona cisza i pustka. Pod stopami widzieliśmy tylko mocno zbity piasek, a z dala dochodziły do nas dźwięki bliżej niezidentyfikowanych stworzeń nocnych. Czuliśmy lekkie ochłodzenie powietrza w porównaniu z dniem, jednak i tak w dalszym ciągu było gorąco i duszno. Zaraz przy wjeździe do Death Valley National Park znajdował się kemping w którym mieliśmy plan zostać. Jednak po szybkiej rozmowie stwierdziliśmy, że jesteśmy tak zmęczeni, że nie mamy siły niczego rozstawiać i noc spędzimy w samochodzie, tuż przed wjazdem na jego teren.
Pomysł przypadł mi do gustu! Moja wyobraźnia zaczęła nieźle pracować i już widziałam jej oczami, jak przy rozkładaniu namiotu wchodzi nam niepostrzeżenie skorpion, albo inny zwierz, który zdecydowanie zepsułby mi humor. Nasze cztery, wynajęte kółka uważałam za najbardziej bezpieczną opcję noclegu i bez zastanowienia opatuliłam się w śpiwór i wsunęłam na siedzenie kierowcy. Po lekkim uchyleniu okien, w którego szczeliny włożyliśmy koc, żeby na wszelki wypadek żaden podglądacz nas nie widział. Poszliśmy spać.
Inna planeta
Nasza pobudka odbyła się co świt. Okazało się, że na kempingu, przed którego wjazdem spędziliśmy gorącą noc, znajduje się pole golfowe. Odgłosy melexów, odbijanych piłeczek oraz głośne rozmowy amatorów tego sportu sprawiły, że postanowiliśmy wyruszyć w drogę. Cel: śniadanie.
Mieliśmy świadomość, że będzie nam trudno znaleźć coś do jedzenia na środku niczego. Dolina Śmierci jest częścią pustyni Mojave. Jest również najgorętszym, najbardziej suchym i najniżej położonym miejscem w Ameryce Północnej. To tutaj w 1913 roku została zanotowana najwyższa temperatura powietrza: 56.7’C! Odkąd pamiętam, Dolina Śmierci, zaraz obok Wielkiego Kanionu Kolorado, była na mojej liście miejsc do odwiedzenia. Chciałam poczuć ten skwar na własnej skórze i zobaczyć gdzie były kręcone niektóre sceny z Gwiezdnych Wojen.
Jadąc w poszukiwaniu śniadania nie minęliśmy żadnego samochodu. Towarzyszyła nam otwarta przestrzeń i kręta droga. Pomimo burczących brzuchów z naszych twarzy nie schodził uśmiech. Poranne powietrze było gorące, suche i tajemnicze, a my sami odnosiliśmy wrażenie jakbyśmy przenieśli się na inną planetę. Skalistą, piaszczystą i pełną słońca.
Sama nazwa tego miejsca wzbudza już lekkie mrowienie w ciele. Została ona nadana przez kalifornijskich poszukiwaczy złota. Niestety wielu z nich podczas wędrówki po lepsze życie umarło w Dolinie Śmierci. Najczęstszym powodem było odwodnienie.
Obecnie, przed wjazdem do Doliny Śmierci, widzimy znaki, które wręcz krzyczą do nas, że trzeba mieć w pełni zatankowany samochód oraz spore zapasy wody. Również pojedyncze osoby, które spotykaliśmy na naszej drodze były bardzo wyczulone na tym punkcie. W trakcie naszej drogi na śniadanie, włączył nam się turystyczny przycisk, co oznacza, że nasze aparaty poszły w podwójny ruch. Jadąc piękną, krętą drogą postanowiliśmy zjechać na bok, żeby zrobić jedno z pierwszych naszych zdjęć w tym niesamowitym miejscu. Ledwo zdążyliśmy się zatrzymać i wysiąść z samochodów, a widzimy obok nas znacznie zwalniający samochód. Okno pasażera otwiera się powoli i miła pani pyta się nas czy jesteśmy w porządku, czy coś się stało?
I to nam dało sporo do myślenia, zwłaszcza wtedy kiedy podobne pytanie padło do nas kolejnych kilka razy. Hm, a może my po prostu wyglądaliśmy jak lekko zamroczeni? Nie zdziwiłabym się, po tym noclegu w nagrzanym samochodzie.
Po dosyć długiej jeździe, spowodowanej wieloma przystankami z powodu nieziemskich widoków dotarliśmy na długo wyczekiwane śniadanie. Mieliśmy niesamowite szczęście, ponieważ gdybyśmy spóźnili się o 15 minut byłoby po ptakach i musielibyśmy czekać na lunch.
Stany Zjednoczone do perfekcji opanowały zarządzanie przemysłem turystycznym. Wszystko wsparte przez niesamowitą hollywoodzką machinę jest na sprzedaż i na pokaz. Nawet na środku niczego znajdował się sporej wielkości ośrodek Stovepipe Wells Village. Jego początki datują się na 1925 rok, kiedy Dolina Śmierci zaczynała zmieniać swój charakter: z miejsca, które znane było z prostych kopalni złota, na ten turystyczny.
W środku restauracji, która swoją drogą serwowała dobre jedzenie, znajdowały się plakaty filmów, które kręcone były w Dolinie Śmierci, a nie licząc Gwiezdnych Wojen było ich sporo m.in Ucieczka z fortu Bravo, Spowiedź Agenta czy moje ulubione W krzywym zwierciadle – Wakacje z niezastąpionym Chevy Chasem, które po raz kolejny obejrzałam przed naszymi wakacjami po Stanach.
Po napełnieniu żołądków udaliśmy się do sklepu z pamiątkami, gdzie byliśmy jedynymi klientami. Po krótkiej rozmowie ze sprzedawcą, który niesamowicie dziwił się dlaczego przyjechaliśmy tutaj na początku września, kiedy w dalszym ciągu są największe upały udaliśmy się w dalszą drogę. To prawda, na naszej drodze nie spotkaliśmy wielu śmiałków, którzy podobnie jak my postanowili mieć pełne doznania związane z tym miejscem.
Droga 190 i F-16
Naszym celem było przejechanie Doliny Śmierci drogą 190 na zachód, czyli tak naprawdę główną trasą przez nią prowadzącą. Pomimo tego, że wygląd terenu nie zmieniał się diametralnie, to my jak dzieci z otwartymi buziami obserwowaliśmy każdą jego część. Wyglądaliśmy dzikich zwierząt, które uwielbiają nieziemsko gorące klimaty.
Na wyciągnięcie ręki mogliśmy zobaczyć kojoty, które wyglądały na „lekko” wycieńczone.
W Dolinie Śmierci dostałam również o jeden dzień spóźniony, najlepszy prezent urodzinowy! Podczas naszej spokojnej jazdy drogą 190, siedząc na fotelu pasażera i rozglądając się dookoła, nagle moim oczym ukazał się samolot. Na samym początku myślałam, że jest to szybko lecący ptak! Samolot leciał tak nisko, że bez żadnych problemów mogłam zobaczyć w środku pilota. Nie był to byle jaki samolot, bo samo F – 16. To właśnie w Dolinie Śmierci, w Tęczowym Kanionie, odbywają się jedyne w Stanach Zjednoczonych treningi tych samolotów na niskich wysokościach. Ukształtowanie terenu pozwala pilotom na ćwiczenie manewrów, które doskonale oddają warunki panujące na bliskim wschodzie. Oczywiście nie byłam w stanie zrobić zdjęcia, bo po pierwsze zajęta byłam zbieraniem mojej szczęki z podłogi, a po drugie F – 16 i jego pilot mknęli z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę. Cała akcja trwała zaledwie kilka sekund. TUTAJ możecie poczytać nieco więcej o tej atrakcji, która nie jest dana zobaczyć każdemu.
Ruchome piaski
Bezludność Doliny Śmierci, żar lejący się z nieba i ogólna radość spowodowana faktem, że widzimy ją na własne oczy sprawiło, że obudziło się w nas nasze wewnętrzne dziecko. Jedną z największych frajd było zeskakiwanie z wydm, których piasek był gorący jak w piekle. Każdy upadek na nim kończył się szybkim wstaniem, otrzepaniem i kolejnym wdrapaniem na wydmę, żeby jeszcze raz poczuć jego temperaturę.
Dolina Śmierci jest bez wątpienia magicznym miejscem, do którego mam nadzieję uda nam się jeszcze powrócić i spędzić nieco więcej czasu. Death Valley National Park wychodzi na przeciw wszystkim odwiedzającym, a wręcz zachęca na dłuższe zostanie. Niektóre pola namiotowe są za darmo i działają na zasadzie, kto pierwszy ten lepszy. Pomimo tego, że Dolina Śmierci jest bardzo popularnym kierunkiem turystycznym, to w zupełności się tego nie odczuwa. Ogromna, otwarta przestrzeń sprawiła, że mieliśmy poczucie jakbyśmy byli samotnymi, lekko zamroczonymi od słońca turystami.
Anula | 20 września 2016
|
Po przeczytaniu od razu zrobiło się jakby cieplej w ten chłodny wrześniowy poranek 🙂
Monika | Author | 23 września 2016
|
I taki był właśnie cel 🙂
Kasia | 26 września 2016
|
Monika, oficjalnie Ci zgłaszam, ze bezwstydnie ściągam Twoje zdjęcia i robię sobie fotoksiążkę-przewodnik na wyjazdy do Stanów :)Jak to dobrze, ze mamy wizy i z Vancouver w sumie nie jest tak daleko ….. serdeczności 1
Daria | 30 marca 2017
|
niedługo dojedziemy tam na rowerach, myślę , że to miejsce znajdzie się w naszej czołówce najcieplejszych dotychczasowych miejsc na Ziemi 🙂 Jak narazie na pierwszym miejscu znajduje się Ruta Chaco w Paragwaju 🙂 Pozdrawiam
Monika Grzelak | Author | 19 kwietnia 2017
|
Wow, na rowerach! To będzie mega wyzwanie, ale pewnie też niesamowita przygoda! Trzymam kciuki 🙂
Redakcja PolisaTurystyczna.pl | 2 listopada 2020
|
Miałam spore obawy, czy jechanie tam w połowie czerwca to dobry pomysł. Po pierwsze, czy warto pchać się tam w najgorętszy moment w roku, a po drugie, czy w ogóle będzie dało się tam cokolwiek zobaczyć. Postanowiliśmy spróbować, chociaż finalnie wyszło to trochę inaczej niż planowaliśmy. Ale doświadczenie tego gorąca, ciszy i zapachu soli było warte wszystkich poświęceń.