KANADYJSKIE LIFESTORY
 

Edge Walk, czyli życie na krawędzi

Edge Walk chodził mi po głowie od czterech lat, czyli od chwili kiedy postawiłam swoją nogę w Toronto. Jakoś do tej pory nie nadarzała się okazja, żeby kolejny raz spróbować swoich sił na wysokościach. W zeszłym roku z okazji 30 – tych urodzin dostałam od Norberta wymarzony prezent, a dopiero kilka dni temu doszło do jego realizacji. Wiedziałam, że Norbert również chce sobie pochodzić po krawędzi, dlatego z okazji jego urodzin zarezerwowałam nam poniedziałkowy spacer. I tak oto ja zrealizowałam swoje marzenie i zeszłoroczny prezent, a Norbert miał niezłą niespodziankę w dniu urodzin.

W poniedziałek, po śniadaniu pełni werwy pojawiliśmy się na CN Tower. Na początku musieliśmy wypełnić papierek, że jak nam coś się stanie to trudno i że jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi, którzy wiedzą, że spacerowanie tak wysoko nie jest normalne. Podpisaliśmy się i z jeszcze większymi uśmiechami udaliśmy się do pomieszczenia, gdzie przeurocza pani i pan zaczęli nas witać. Na początek powiedzieli, że musimy ściągnąć wszystkie metalowe rzeczy. Kiedy zrobiliśmy to potulnie, wtedy pani wyjęła mini alkomat i kazała nam dmuchnąć. Dobrze, że nie przyszło nam do głowy wypicie poranno – urodzinowego szampana. Test przeszliśmy pozytywnie. Następny krok stroje. Każdy z nas, czyli my i jeszcze dwie osoby: chłopak z Brazylii i dziewczyna z Detroit, dostaliśmy pomarańczowy kostium. I zaczęło się. Założyliśmy kostiumy, a na nie uprzęże wspinaczkowe, które zostały sprawdzone co najmniej kilka razy przez różnych pracowników, tak żeby mieć pewność, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik i że przypadkiem żadne z nas nie zleci z wysokości 116 pięter. To byłby dopiero niefart. Personel był bardzo pozytywny i momentami miałam wrażenie, że aż za bardzo entuzjastyczny, ale pewnie przeszli nie jedno szkolenie jeżeli chodzi o obcowanie z ludźmi którzy za chwilę zobaczą Toronto z wysokości 356 metrów.

Kiedy byliśmy już gotowi do sali wpadł nasz instruktor, który z wielkim uśmiechem na twarzy zaczął się z nami witać i opowiadać o tym jak to jest super na górze, że pogoda piękna i że zaraz zobaczymy Toronto z zupełnie innej perspektywy. Mi już powoli zaczęło się przelewać to ich radosne podejście do wszystkiego i już marzyłam o tym, żeby być na górze i zobaczyć o czym tak naprawdę marzyłam przez ostatnie cztery lata.

Steven, nasz instruktor, poinformował nas, że na górze będziemy około 30 minut. Obejdziemy CN Tower dookoła, powychylamy się przodem i tyłem. Ogólnie będzie fajnie i miło. Po wjechaniu windą na górę, weszliśmy do pomieszczenia, w którym był guru – instruktor, którego zadaniem było ostateczne sprawdzenie naszego sprzętu i przypięcie nas do dwóch lin. Guru instruktor był lekko naburmuszony, ale przynajmniej wyrównał trochę atmosferę. W innym przypadku czułabym, że zaraz pojawi się tęcza i kolorowy nosorożec.

W końcu automatyczne drzwi się otworzyły i po wcześniejszym ustawieniu kolejności zaczęliśmy wychodzić na na najwyższy spacer na świecie. Tak, mamy na koncie swój mały, osobisty rekord Guinnessa! Wszystko wyglądało pięknie. Pogoda była idealna. Nie za ciepło, nie za zimno. Żadnej chmury na niebie i zero wiatru. Wysokość była do przejścia i nie zrobiła ona na mnie oszołamiającego wrażenie, podobnie na Norbercie. Mamy już za sobą małe wysokościowe doświadczenia, więc aż sobie na głos powiedziałam: nie jest tak źle.

Nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że kilka minut później mieliśmy pierwszą aktywność: palce nad Toronto. Pierwsza na ruszt poszła dziewczyna z Detroit. Naszym zadaniem było stanięcie na krawędzi, tak żeby połowa naszej stopy była poza podłogą. Nie mieliśmy się wychylać, tylko stanąć. Jak to zobaczyłam, to byłam przekonana, że nie dam rady i będzie trochę wstyd! Przyszła moja kolej. Stanęłam na krawędzi i nagle nie czuję niczego, żadnych lin, zabezpieczenia. Jedynie moje trzęsące się nogi. W mojej głowie włączyła się odwaga i sama do siebie zaczęłam mówić: Grzelak sama tego chciałaś, więc teraz rób co Ci pan mówi. Myślałam, że trwa to wieki, a wszystko trwało zaledwie kilka sekund. To był dopiero początek.

Przeszliśmy kilka metrów. Steve poopowiadał kilka rzeczy o Toronto i nadszedł czas na kolejne wychylanie. Tym razem musieliśmy ustawić się tyłem do miasta, usiąść na uprzęży i cofnąć się do tyłu, aż do momentu, kiedy nasze ciało będzie poza podłogą. Brzmi łatwo, ale głowa mówi co innego. Nic to, zrobiliśmy tak jak było powiedziane. Niektórym z nas przyszło to łatwiej, a niektórym trudniej. Ja byłam gdzieś pomiędzy. Później, według mnie, była to najłatwiejsza rzecz do zrobienia, ponieważ czekała nas jeszcze trzecia…

Edge Walk, CN Tower

Po powychylaniu się tyłem, przeszliśmy kolejnych kilka metrów, posłuchaliśmy historyjek o Toronto i nadszedł czas na wychylanie się przodem, czyli coś co chyba robią ludzie którzy nie mają w głowie żadnych blokad. Tym razem musieliśmy podejść do krawędzi, tak żeby palce były poza nią i przesunąć nasze ciało do przodu, aż poczujemy opór lin. To jest niesamowite jak działa człowieka mózg, który z jednej strony chce to zrobić, no bo przecież nikt mi nie kazał włazić na wysokość 356 metrów, a z drugiej strony to było tak nienaturalne, że ręce chciały się kurczowo trzymać przedniej liny. Umówmy się, gdyby coś się stało to i tak niewiele by to pomogło.

Edge Walk, CN Tower

Edge Walk, CN Tower

Początki są zawsze trudne, ale kiedy adrenalina uderzy do krwi, to chce się więcej i więcej. Muszę przyznać, że po Walk Edge czuję jakieś dziwne połączenie z CN Tower. Teraz robi ono na mnie zupełnie inne wrażenie. Nie jest tylko symbolem Toronto, który widać prawie z każdej strony, ale również miejscem, gdzie kolejny raz pokonałam swoje lęki i słabości.

A na koniec jeszcze filmik, który myślę, że jeszcze lepiej odda klimat wysokości.

Written by

Osiem lat temu postanowiłam zamknąć swoje, dosyć, poukładane życie w Polsce i przez rok pomieszkać w kraju który ludziom kojarzy się z zimnem, liściem klonowym i pięknymi krajobrazami. Moją przygodę z Kanadą rozpoczęłam w Edmonton, skąd po trzech tygodniach, przeniosłam się do Toronto, gdzie dalej mieszkam. Ciągle szukam nowych wrażeń i bodźców. Jestem uzależniona od podróżowania, fotografowania, a moja lista rzeczy do zrobienia rośnie z każdym dniem. Zapraszam do polubienia 6757km na facebooku i śledzenia co dzieje się w Kraju Klonowego Liścia. A dzieje się sporo! Monika

Latest comments
  • Skydeck na Sears Tower w Chicago wymięka 😉

      • Zupelnie nie dorownuje! Trzeba poczuc wysokosc zapachem

  • Super Monika! To wychylenie się do przodu to już lekkie przegięcie ;). Chociaż dla Norberta to wszystko wydawało się być pesteczką … . Rozumiem, że testowali Was TYLKO na zawartość alkoholu we krwi ;)?

      • W takich zabawach zawsze uruchamiam techniczna stronę mojego JA i jako kostruktor architekt najchętniej zbadalabym każdy zastosowany mechanizm połączeń w zabezpieczeniach! To mnie gubi i nie pozwala nigdy zasmakować ryzyka w pełni.decyduje sie ale przeżycie tych chwil grozy kosztuje moje serducho wiele! Dlatego na bungee nie skocze a jazda kolejka nad las Vegas noca byla dla mnie horrorem…ale —- niezapomnianym!i to się liczy/choc oczy miałam zamknięte a mój sąsiad pewnie poznal w tempie ekspres wszystkie polskie przeklenstwa

  • To jest to! Uwielbiam takie prezenty!brrr…zazdroszcze!

      • Teraz bungee w peru i spadochron w australii hehe! Jakie to proste sprezentowac cos tak niesamowitego! Aaaa: I rajd 4×4 po Islandii!!!ale to dla mocnych nerwowo facetów.

          • Super tak przezywac życie! Jesteś szczęściarą i pewnie wiesz o tym…spelnienia wszelkich marzeń dla Was!

  • Przerażające! 🙂 Ale zazdroszcze odwagi i super zdjęcia zrobiliście;)

  • aż mnie stopy zaswędziały jak obejrzałem sobie filmik… przy moim lęku wysokości to raczej nie jest wskazane, no chyba że zawał serca w zestawie do takiej adrenaliny.

  • Kto Wam robił foty i filmik, jak to wyglada? raczej chyba nie pozwalaja miec swoich aparatow w rekach

LEAVE A COMMENT

%d bloggers like this: