O swoich korporacyjnych frustracjach pisałam pod koniec sierpnia. Dokładnie sześć dni później, dzień przed wakacjami, zapakowałam zabawki i zamknęłam drzwi od biura w którym spędziłam ponad 399 dni swojego życia. Balon mojej korporacyjnej cierpliwości został przebity. Do tej decyzji dojrzewałam już od kilku miesięcy, ale przez ten czas nie miałam odwagi, żeby po prostu odejść. Zmęczyło mnie zmienianie reguł w trakcie gry i robienie nadziei, że pewne rzeczy ulegną zmianie.
Przyznam szczerze, że nie do końca byłam gotowa na zamknięcie tego rozdziału. Nigdy nie ma jednak idealnego momentu na stanie się osobą bezrobotną. Czułam, że postępuję zgodnie z sobą i nie mogę, kolejny raz, tańczyć jak mi korporacja zagra. Pakując rzeczy przed godziną 17, przez moją głowę przechodził tajfun. Cieszyłam się z nadchodzących wakacji, ale jednocześnie nachodził mnie lęk związany z podjętą decyzją. Wiedziałam też, że bliżej nieokreślony wolny czas poświęcę na fotografię, dokończenie strony internetowej Ever After oraz rozruszanie naszego fotograficznego biznesu. Miałam wiele planów i byłam w komfortowej sytuacji. Nie oszukujmy się, łatwiej jest podejmować takie decyzje, kiedy ma się pełne wsparcie partnera.
Na początku postanowiłam skupić się na urlopie i lekko rozciągnąć go w czasie. Nie często zdarza się rezygnować z pracy z dnia na dzień i to 24 godziny przed wakacjami. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać. I tak dwa i pół tygodnie laby rozciągnęły się do pięciu. Pierwsza część przebiegła zgodnie z planem, czyli zahaczając o Paryż i Mediolan dotarliśmy z Norbertem do Wałbrzycha, mojego rodzinnego miasta, gdzie przez 9 dni nadrabialiśmy zaległości polskiej kuchni, wałęsaliśmy się po okolicy, a co najważniejsze spędzaliśmy czas z najbliższymi. Po 9 dniach w Polsce Norbert spakował walizkę i wrócił do Toronto, a ja Polskim Busem wybrałam się na tydzień do Warszawy. Nie sądziłam, że w tym roku będę miała szansę zobaczyć osoby, które przez 7 lat były częścią moich dni. Korzystałam z chwili i w głębi ducha cieszyłam się, że pokazałam korporacji, że nie zawsze jest tak jak oni chcą. Miałam świadomość, że nie ma ludzi niezastąpionych i że moje odejście nie zrobi na nich wielkiego wrażenia. Dla mnie był to jednak mały, wewnętrzny sukces.
Będąc na fali wolności zdecydowałam się jeszcze trochę naciągnąć rzeczywistość i po „błogosławieństwie” męża kupiłam w ostatniej chwili wyjazd na Kretę. Tygodniowy, samotny pobyt na Krecie był wisienką na torcie. Miałam czas na relaks oraz myślenie o tym jak będą wyglądały moje dni po powrocie do Kanady. Najlepsze było to, że z każdym tygodniem utwierdzałam się w przekonaniu, że decyzja o odejściu z korporacji była słuszna. Lęki związane z posiadaniem statusu osoby bezrobotnej stawały się coraz mniejsze.
Ledwo co się obejrzałam i z sierpnia zrobił się październik. Ostatni tydzień wakacji spędziłam w moim rodzinnym mieście, gdzie powoli przygotowywałam się do powrotu do kraju klonowego liścia. Muszę przyznać, że zaczęłam już tęsknić za swoim miejscem, normalnymi dniami i nawet Norbertem 😉
6 października wylądowałam w Toronto. Jadąc z lotniska do domu czułam się jakby u siebie, ale jakby nie u siebie. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do większych samochodów, szklanych domów i szerszych ulic, a w głowie pojawiały się scenariusze tego jak będą wyglądały kolejne dni.
Dzisiaj mija szósty tydzień od powrotu. Jak odnalazłam się w nowej, bezrobotnej rzeczywistości?
Najtrudniejszy był pierwszy tydzień, kiedy miałam jeszcze w sobie pożegnania z Polski i jednocześnie dochodziło do mnie, że nie ma znaczenia czy jest środa czy sobota, bo to jak będę wyglądały kolejne dni zależy tylko ode mnie. Nie musiałam wstawać o określonej godzinie i biec do pracy, żeby przez 8 godzin być korpoludkiem. Można by pomyśleć idealnie! Niby tak, ale musiałam zdyscyplinować sama siebie, żeby nie zamienić się w piżamowego potwora i serialowego zjadacza.
Na szczęście, w przeciągu kilku tygodni wypracowałam sobie dobre rytuały. Codziennie rano wstawałam z Norbertem i zaczynałam dzień od bycia na świeżym powietrzu, czyli rowerowałam lub biegałam. Po powrocie tworzyłam listę rzeczy do zrobienia na dany dzień. Dzięki temu w przeciągu sześciu tygodni udało mi się przenieść blog na własne, poświęcić fotografii i wyprowadzić naszą stronę internetową prawie na prostą. Brakowało mi jednak codziennego kontaktu z ludźmi i językiem angielskim. Na mojej liście pojawiła się pozycja: szukanie pracy na pół etatu. Nie zdążyłam nawet rozejrzeć się za idealnym pracodawcą, kiedy piątego tygodnia dostałam maila od mojego byłego korpodawcy. Wiadomość była w miłym tonie i proponowała powrót na moje poprzednie stanowisko, prawie natychmiast…
Siedząc w fotelu przeczytałam ją kilka razy, żeby połechtać swoje ego. Stwierdziłam, że jeżeli wrócę to tylko na moich warunkach które brzmiały: praca maksymalnie 3-4 razy w tygodniu (przecież muszę mieć czas na spełnienie swojego marzenia stania się zawodowym fotografem), podwyżka i dłuższy termin kontraktu.
I co? Dostałam wszystkie z powyższych! Powrót do pracy po 11 tygodniach wolnego był bardzo bolesnym doświadczeniem. Pobudka o siódmej rano, stres i stanie w korku. Wracałam jednak na stare śmieci. Znałam każdy kąt, ludzi i zakres obowiązków. Poza tym inaczej idzie się do pracy, mając świadomość, że nie będzie się w niej spędzać ponad 40 godzin tygodniowo. Miło było zobaczyć niektóre twarze, a to co zdziwiło mnie najbardziej to fakt, że moje małe biuro nie zostało przez nikogo ruszone, a kartka w kalendarzu dalej pokazywała dzień 28 sierpnia, czyli dzień kiedy postanowiłam rzucić korporację.
Ewelina | 17 listopada 2014
|
O nie, nie wiedziałam.
Czytając początek wiadomości myślę sobie fajnie mi się to czyta i zaraz napisze Monice, że już w grudniu będę na podobnym statusie…dobrze, że wytrwałam do końca gdyż okazało się, że nie uda mi się w moim planie bezrobocia dziennego wpisać…przywitaj się o poranku z Moniką, która również jest w domku i ma czas by chwilę porozmawiać.
Hmmm…muszę zatem poznać Twój plan dnia i się dostosować 😉
Monika | Author | 17 listopada 2014
|
Nawet nie zdążyłam Ci powiedzieć. Wszystko wydarzyło się w ostatnim tygodniu. Mam już czwarty dzień w pracy za sobą, ale od czwartku mam 5 dni wolnego (lekko przedłużony weekend 🙂 Damy rady i zgramy się na pogaduchy. Ściskam Was 😉
Natalia | 17 listopada 2014
|
A jednak Twoje odejście zrobiło na nich wrażenie – korpokredki muszą się mieć na baczności 🙂
Monika | Author | 17 listopada 2014
|
Sama byłam w lekkim szoku. Teraz mam zamiar podchodzić do wszystkiego mniej emocjonalnie. Zwłaszcza, że ni będę przebywać w biurze 40h 🙂 pozdrowienia