Niedługo minie pięć lat, prawie, łącznej pracy w korporacji. W tej samej, tylko, że w dwóch różnych oddziałach, po dwóch stronach oceanu, w Warszawie i Toronto. Jakie mam w związku z tym przemyślenia, doświadczenia i plany na przyszłość? Czy pięć kolejnych lat mojego życia mam zamiar spędzić w tej albo innej korporacji?
Mam nadzieję, że nie! Powoli wyrastam z tego i z każdym dniem robi to na mnie coraz mniejsze wrażenie. Pamiętam jak dzisiaj, kiedy dostałam pracę w korpo. Przechodziłam wtedy z małej agencji, w której więcej się plotkowało niż pracowało. Ilość osób w biurze nie przekraczała dwudziestu i każdy o kimś coś wiedział. Pracowałam na małych budżetach i tak płynął mi dniem za dniem. Nie powiem, niekiedy dni były naprawdę bardzo miłe, ale nie widziałam żadnej perspektywy dla siebie. Struktura firmy była dosyć płaska, więc możliwości awansu były minimalne. Moja zmiana pracy przypadła na czasy „wielkiego kryzysu” w 2009. Wahałam się czy podjąć się tego wyzwania i oddać się w ręce korporacji. Nie szukałam wtedy pracy, sama do mnie przyszła. Rozmowy trwały przez ponad dwa miesiące, przeszłam trzy spotkania z różnymi osobami i zostałam wybrana z grona „szczęśliwców”.
Pierwsze trzy miesiące w korporacji były dla mnie małym koszmarem. Firma, czyli agencja reklamowa, funkcjonowała zupełnie inaczej niż mój poprzedni pracodawca. Nie mogłam przyzwyczaić się do faktu, że na wszystko jest procedura i system, a akceptacja jednego dokumentu wymaga kilku podpisów. I gdzie w tym wszystkim znaleźć czas na płynną pracę? Terminy gonią, klient znowu wstał lewą nogą, a kolega w kreacji przechodzi rozwód i rozładowuje na wszystkich swoje nerwy. Mijały kolejne miesiące, a ja powoli stawałam się małym trybikiem w tej średnio funkcjonującej maszynie. Praca w korpo zaczęła mnie niebezpiecznie wciągać. Przede wszystkim projekty, które niekiedy były ogromnym wyzwaniem i sprawiały sporą satysfakcję. Okazało się też, że moja pierwsza korporacja była miejscem gdzie pracuje spora ilość niesamowitych ludzi, którzy mają pasję, ambicję i po prostu starają się nie dawać tej całej maszynie. Bywały momenty, że zostawanie po godzinach nie sprawiało mi większego problemu, bo często traktowałam to jako dobre spotkanie towarzyskie. Po półtora roku stwierdziłam jednak, że praca w korporacji to nie jest szczyt moich marzeń. Od jakiegoś czasu nosiłam się z pomysłem żeby wyjechać, no i w końcu wyjechałam do Kanady.
Byłam święcie przekonana, że po przyjeździe do Kanady moja przygoda z korporacją na jakiś czas się zakończy. Ale nie, korpo czekało na mnie za rogiem, a ja potulnie, kolejny raz, weszłam w te dobrze znane ramiona. Były to jednak zupełnie inne ramiona niż te w Polsce. Inny język, inna kultura pracy, ludzie jacyś tacy bardziej sztywni i zachowawczy. Na początku, siedziałam cicho jak mysz pod miotłą, żeby rozejrzeć się dookoła, zobaczyć jak funkcjonuje i czym różni się kanadyjska korporacja od polskiej. Na pierwszy rzut oka wiele rzeczy wyglądało bardzo podobnie. Procedury, oficjalne mejle od Wielkiego Brata, czyli agencji matki, w przypadku Toronto jest to Nowy Jork, w przypadku Warszawy – Londyn, które zachęcały do wspólnej, ciężkiej pracy. Korporacja w Kanadzie, wydawała mi się jednak bardziej przyjemna. Ludzie bardziej spokojni, za każdym razem pytający się się jak się masz, jak leci. Muszę przyznać, że byłam tym mile zaskoczona. Fakt, że zaczynając pracę w Toronto spadłam o kilka stopni niżej, więc moje obowiązki nie doprowadzały mnie do wielkich nerwów. W moim przypadku źródłem największego stresu był język i jak najszybsze nauczenie się jego tak, żebym mogła czuć się w miarę swobodnie. Z czasem zauważyłam też, że spokój i bycie miłym w kanadyjskiej korporacji jest dosyć powierzchowne. Wiele rzeczy tutaj robi się w białych rękawiczkach. W Polsce ludzie są bardziej bezpośredni i bardzo często mówią to co im leży na sercu. W Kanadzie, przynajmniej moje doświadczenie pokazuje, że w wielu przypadkach nikt nic nie mówi, a później okazuje się, że jedna Pani drugiej Pani…
Awanse i podwyżki w obu krajach wyglądają podobnie, czyli jest to dosyć trudne do osiągnięcia. Najpierw trzeba się napracować, a później wychodzić swoje. Szacunek przełożonych również jest na podobnym poziomie, czyli wszystko zależy od osoby na jaką się trafi. Moja przygoda z kanadyjską korporacją trwa już ponad dwa lata i przez ten czas przetrwałam już trzech szefów agencji, czyli rotacja na wyższym szczeblu nie należy do najmniejszych. Dla porównania przez prawie dwa lata pracy w Polsce była to ciągle ta sama osoba. Rotacja na niższych stanowiskach też jest spora. Wstyd się przyznać, ale mam swoją listę w telefonami wewnętrznymi i średnio co miesiąc skreślam jedną osobę.
Kiedy wspominam sobie korporację w Polsce to myślę o niej dosyć sentymentalnie. Oczywiście, traciłam w niej trochę nerwów, ale poznałam też sporo wspaniałych ludzi z którymi dalej utrzymuję kontakt. Większość z nich, podobnie jak ja, już w niej nie pracuje. Oprócz tego, nauczyłam się niesamowicie dużo. Ilość i różnorodność projektów naprawdę pozwoliła mi na to, że miałam doświadczenie, którego nie powstydziłam się w Kanadzie. A jakie mam wrażenia kiedy myślę o kanadyjskiej korporacji? Nadal w niej pracuję, więc na pewno nie są one sentymentalne. Praca w tej samej agencji, w Toronto, trafiła mi się trochę jak ślepej kurze ziarno. Na pewno, wykorzystałam tę szansę i dzięki niej nauczyłam się języka, zdobyłam nowe doświadczenie i powoli dojrzewam do decyzji, że moja przygoda z korporacją dobiega końca. Nie wiem jeszcze dokładnie kiedy nastąpi ten dzień. Na razie jestem na etapie zbierania sił. Wiem też, że nie będzie to trwało wieki. Ja po prostu już do niej nie pasuję.
Barb | 9 listopada 2014
|
Hej
Skad ja to znam… Dylematy zostac czy spadac sa u mnie codziennoscia. Bo niby gwarancja dobrego imienia firmy, mizliwosci, doswiadczenia, a jednak czasem sie zastanawiam jak dlugo jeszcze
Pozdrawiam
Swietny post
Gabi | 25 listopada 2014
|
Ja się przeniosłam z korpo w Warszawie do korpo w Sztokholmie i muszę przyznać, że bardzo mi się taka zamiana podoba :). Ale chyba też nie widziałabym siebie jako takiego trybiku w maszynie na dłużej…
Monika | Author | 26 listopada 2014
|
Hej Gabi, a co takiego bardziej Ci się podoba bardziej w Sztokholmie. Inna kultura pracy? Ja niedawno wróciłam do korporacji, ale na szczęście na pół etatu, więc jestem trybikiem tylko w połowie 🙂 Pozdrowienia
Ania | 25 marca 2015
|
Cześć,
Mogę zapytać co studiowałaś? Jesli to zbyt osobiste to przepraszam 😉
Pozdrawiam
Monika | Author | 28 marca 2015
|
Hej Ania, studiowałam administrację rządową i samorządową. Najśmieszniejsze jest to, ze ani jednego dnia nie przepracowałam w swoim wyuczonym zawodzie!