Kilka dni temu wróciłam z lodowatego Montrealu, do zimnego Toronto. Powoli dochodzę do siebie i przyzwyczajam się do siedzenia w biurze od 9 do 17. Jest to trudne, ale herbatki uspokajające, muzyka relaksacyjna, głębokie wdechy i wydechy pomagają. Obawiam się, że za kilka dni znowu stanę się korporacyjnym robotem i zapomnę o tym jak to jest pracować z daleka od biura. Praca poza nim to jedna z największych przyjemności jakie spotkały mnie w nowym 2014 roku (poproszę o więcej). Nagle okazuje się, że nie muszę być przyklejona do krzesełka, żeby wykonywać swoje obowiązki. Wystarczy, że mam dostęp do internetu, a mój służbowy telefon jest naładowany. Czy go odbiorę, to inna rzecz.
Praca poza biurem jest jak bieganie na bosaka po zielonej łące. Nie trzeba robić „dupogodzin” i udawać, że śledzi się fanpage klienta na facebooku. Ważne jest jednak, żeby mieć oczy dookoła głowy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy na naszej łące potkniemy się o kamień i przewrócimy na rozpromienioną twarz. Takie upadki są dosyć bolesne. Najczęściej oznaczają one, że straciliśmy poczucie rzeczywistości i uważamy, że praca poza biurem to brak pracy. Błąd! Niekiedy wyjazdy służbowe są całkowitym oddaniem się firmie, ale to uświadamiamy sobie dopiero później.
Mieszkanie w hotelu i związany z tym brak domowych obowiązków typu wyrzucanie śmieci, gotowanie, pranie, ścielenie łóżka, robienie zakupów, sprzątanie i podlewanie kwiatów sprawia, że czujemy się się jak dziecko, które znalazło się same w wielkim sklepie ze słodyczami. Na początku towarzyszy temu lekkie przerażenie, ale po chwili łakomstwo bierze górę. Myślałam, że każdy dzień będzie składał się z kilku godzin pracy, natomiast resztę czasu poświęcę na zwiedzanie miasta, odkrywanie miejsc z pysznym jedzeniem, bieganie i robienie zdjęć. Po dwunastu godzinach codziennej pracy uświadomiłam sobie, że rzeczywistość jest inna. Do hotelu wracałam w okolicach godziny 21 -22. Jedyne o czym marzyłam to gorąca kąpiel, łyk wina przed snem i oddanie się w ręce Morfeusza. Po kilku dniach wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie to zwariuję. Jedynym ratunkiem było zrobienie czegoś dla siebie. No, ale kiedy? Doszło do tego, że ja, jeden z największych śpiochów na ziemi wstawałam o 7:00 rano, żeby w temperaturze -30′ zobaczyć kawałek Montrealu. Niemożliwe stało się możliwe.
Stołowanie się na mieście, to nieodłączna część pracy na wyjeździe. Podzieliłabym je na trzy etapy. Pierwszy z nich „fantazja” zaczyna się w naszej głowie. Na początku wymyślamy dania na które mielibyśmy ochotę, a których dawno nie jedliśmy, bo albo nasze zdolności kulinarne są mocno ograniczone, albo nie mamy czasu, żeby zaszywać się w kuchni. Na tym etapie nasza twarz wygląda błogo, nos wytężony jest na zapachy, a nasze oczy rozbiegane w poszukiwaniu nowych smaków. Etap drugi „rozczarowanie”. Okazuje się, że nasz wyjazd służbowy to nie wakacje i tak naprawdę mamy bardzo ograniczony czas na posiłki. Ratunkiem są wszystkie miejsca, gdzie jedzenie dostaniemy w pięć minut. Na tym etapie robimy się coraz bardziej poirytowani, bo przecież nie tak miało być! Ostatni etap to „ciężki orzech do zgryzienia”. Jedzenie na mieście przestaje mieć jakikolwiek smak. Jesteśmy głodni jak wilki, ale nasze zmysły przestały działać. Zaczynamy fantazjować o domowych posiłkach, robieniu zakupów spożywczych i gotowaniu. To znak, że czas wracać do domu…
Nie ma sytuacji idealnych. Zawsze będzie coś za czym będziemy tęsknić, ale dzięki temu doceniamy te proste rzeczy, które straciliśmy na chwilę. Nagle okazuje się, że zwykła kanapka z dżemem jest mega pyszna, a sprzątanie sprawia nawet małą przyjemność. Dla mnie najważniejszy był jednak fakt, że nie wracałam do pustego pokoju hotelowego, a do domu, gdzie czekał na mnie Kosa.
I na zakończenie ostatnia partia zdjęć z lodowatego Montrealu.
Stare Miasto
Rzeka Świętego Wawrzyńca
Wystraczy dobry sprzęt i zima nie jest taka straszna
Na koniec montrealski pies kierowca
Grażka | 5 lutego 2014
|
Glebokie myslenie zawsze prowadzi do wyciagniecia wlasciwych wnioskow.Tak trzymaj.Buzka.
Monika | 9 lutego 2014
|
Z tym głębokim myśleniem to akurat różnie bywa, ale próbuję:)
Aga G-a | 5 lutego 2014
|
🙂 ….doskonale rozumiem ….też mam teraz więcej wyjazdów służbowych …i opisałaś to (jak zawsze…) rewelacyjnie 🙂 szkoda, że było tak zimno że spacer już po kilku minutach robił się nieprzyjemny …ale cóż jak jest zima ….to musi być zimno 🙂 pozdrawiam i czekam na kolejny wpis :*
Monika | 9 lutego 2014
|
Dzięki Aguś! Niestety u nas zima cały czas trzyma. Już nie mogę się doczekać wiosny! Ściskam mocno
justynakotowiecka | 5 lutego 2014
|
Kurczę ale fajnie! Boskie zdjecia zimy:) a u mnie deszcz i deszcz:( i jak tu dogodzić człowiekowi? Pozdrowienia – Justa ( http://moja-emigracja.blogspot.com/ )
Monika | 9 lutego 2014
|
Hej Justa, zajrzałam na Twojego bloga i wygląda bardzo fajnie:) Muszę się przez niego przekopać w wolnej chwili. Niestety tak już jest, że zawsze znajdzie się powód do narzekania, ale chyba wolałabym deszcz, bo śnieg już mi bokiem wychodzi! Pozdrawiam