KANADYJSKIE LIFESTORY

Do dzisiejszego wpisu natchnęła mnie pierwsza w Kanadzie wizyta u kosmetyczki. Wiem, może brzmi to trochę dziwnie, ale zawsze, kiedy robię coś po raz pierwszy w kraju liścia klonowego, to zaczynam przypominać sobie swoje pierwsze kroki po drugiej stronie oceanu. Czas na pogrzebanie w pamięci!

Wyjeżdżając pierwszy raz do Kanady myślałam o rzeczach, które gwarantowały przetrwanie. Piramida potrzeb według Maslowa stała  mi się bardziej bliska. Znalezienie pracy było punktem numer jeden. Ze względu na brak kanadyjskiego doświadczenia  i krótką przyjaźń z językiem angielskim wiedziałam, że nie będę mogła za bardzo kręcić nosem. Dach nad głową był równie ważny jak praca. Nie znałam w Toronto nikogo, więc cofnięcie się w czasie i powrót do życia studenckiego był nieunikniony. Każdy kto przeżył wspólne dzielenie kuchni, łazienki z osobami, które poznał kilka minut temu doskonale wie co to znaczy. Ja miałam szczęście i trafiłam na ludzi z którymi w dalszym ciągu utrzymuję kontakt i sama myśl o nich przywołuje w mojej głowie miłe wspomnienia.

Wraz z pierwszą wypłatą, która wpłynęła dopiero w czwartym miesiącu mojego pobytu w Kanadzie wiedziałam już na co mogę sobie pozwolić, a na co nie. Niestety ilość rzeczy o których musiałam zapomnieć była dłuższa, niż tych na które było mnie stać. Nie było to dla mnie jednak tragedią, wręcz przeciwnie, gdzieś głęboko byłam dumna, że pomimo trudności dawałam radę. Praca, miejsca do spania, opłacenie rachunków, kupno jedzenia były na początku najważniejsze. Kiedy moje pierwsze potrzeby zostały zaspokojone zaczęłam podnosić głowę i patrzeć wyżej.

Powoli zaczęłam myśleć o kobiecych przyjemnościach typu fryzjer, a moja głowa zaczęła obracać się za letnimi wyprzedażami, co zakończyło się bólem karku przez kilka tygodni. Musiałam być jednak silna i nie dać się podpuścić tym wszystkim „potrzebom” bez których teoretycznie nie mogłabym żyć. To właśnie w Toronto, pierwszy raz od kilku lat podjęłam decyzję o farbowaniu włosów metodą domową. Niestety ciemny pas startowy na głowie nie pasuje nikomu. Ochoczo udałam się, więc do najbliższego Walmartu. Przy regale z farbami spędziłam około godziny. Panie na opakowaniu uśmiechały się do mnie zachęcająco. Im dłużej tam stałam, tym bardziej wątpiłam w efekt końcowy. Wolałam jednak wydać $30 na farby, niż $150 na fryzjera. Mój wybór padł na farbę L’ Oreal, kolor popielaty beż. Chwyciałam dwie sztuki. Po drodze wstąpiłam po butelkę wina, żeby ewentualną katastrofę przyjąć na lekkim rauszu. Po godzinie i kieliszku wina okazało się, że wizyta u fryzjera będzie nieunikniona. Kolor kanarkowy na głowie nie wyglądał zbyt dobrze. Nie miałam innego wyjścia jak wygrzebać $150 i udać się jak najszybciej na ratowanie włosów, zwłaszcza, że za dwa dni miałam rozpocząć swój staż w Momentum. Wiedziałam, że praca w kapeluszu czy czapce nie jest dobrym rozwiązaniem, podobnie jak żółte coś na mojej głowie. Od tamtego czasu fryzjer na dobre wpisał się do moich wydatków. Bolało bardzo, ale przynajmniej byłam w stanie spojrzeć w lustro.

Po czterech miesiącach w Kanadzie dowiedziałam się, że przebywając w Ontario dłużej niż trzy miesiące mogę dostać Health Card, czyli kartę, która zapewni mi bezpłatne leczenie. Długo nie myśląc wybrałam się do Service Ontario. W związku z tym, że było to pomiędzy świętami, a sylwestrem nie byłam jedyną osobą, która postanowiła wybrać się po swoją kartę. Po godzinie dostałam się do okienka, a tam bardzo miła pani powiedziała mi, że i owszem mogę dostać taką kartę, ale najpierw muszę otrzymać zaświadczenie od pracodawcy mówiące o tym na jakich warunkach jestem zatrudniona. Myślę, że miły uśmiech pani w okienku mnie zwyczajnie wystraszył, bo już nigdy nie wróciłam z zaświadczeniem. No cóż, tak to już jest jak człowiek przyzwyczajony jest do „obsługi” petenta w polskich urzędach. Nie wiem co powiedziałby na to Maslow, ale mój zdrowy rozsądek lekko zaszwankował, bo sama zrezygnowałam z ewentualnie bezpłatnej opieki zdrowotnej.

Po pół roku przeskoczyłam na kolejny poziom piramidy. Moje życie prywatne zaczęło rozkwitać, zaczęłam wychodzić ze swojej małej skorupy, którą stworzyłam w trakcie zapewniania sobie podstaw. Otworzyłam się na ludzi. Czas z nimi spędzony  był dla mnie bardzo wartościowy i zapewniał mi lepsze samopoczucie w Kanadzie. To właśnie na tym etapie zauważyliśmy się z Kosą. Nasz brak sympatii do siebie przerodził się w miłość. Wcześniej myślałam, że takie cuda dzieją się w filmach z Jeniffer Aniston, albo Meg Ryan, a nie spotykają zwykłych śmiertelników. Bardzo proszę jak zostałam miło zaskoczona.

Pierwsze cztery miesiące w Toronto były dla mnie jak walka o przetrwanie. Oczywiście w wersji bardziej cywilizowanej. Wiedziałam jednak, że jest to moje być, albo nie być w Kanadzie. Dam radę psychicznie i finansowo, albo podziękuję i z gracją rzucę wszystko w pioruny. Dzięki temu ograniczyłam swoje wcześniejsze przyzwyczajenia, które częściowo nakręcane były przez wszędobylską konsumpcję. Niekiedy trzeba zrobić dwa kroki do tyłu, żeby z nową energią i doświadczeniami rozpocząć kolejną wspinaczkę po piramidzie potrzeb.

Written by

Osiem lat temu postanowiłam zamknąć swoje, dosyć, poukładane życie w Polsce i przez rok pomieszkać w kraju który ludziom kojarzy się z zimnem, liściem klonowym i pięknymi krajobrazami. Moją przygodę z Kanadą rozpoczęłam w Edmonton, skąd po trzech tygodniach, przeniosłam się do Toronto, gdzie dalej mieszkam. Ciągle szukam nowych wrażeń i bodźców. Jestem uzależniona od podróżowania, fotografowania, a moja lista rzeczy do zrobienia rośnie z każdym dniem. Zapraszam do polubienia 6757km na facebooku i śledzenia co dzieje się w Kraju Klonowego Liścia. A dzieje się sporo! Monika

Latest comments
  • Zycze Ci Monis zeby te cuda spotykane w filmach okazaly sie niekończącą opowiescią.

    • Tez sobie tego zycze:)

  • Bardzo miło mi się czytało tego posta, zabieram się za kolejne! 😀

    • Bardzo sie ciesze i zapraszam czesciej!:) Pozdrowienia.

LEAVE A COMMENT

%d bloggers like this: