Lato nieubłaganie dobiega końca. Z jednej strony mały smuteczek, a z drugiej lekka radość, bo lato wymaga od nas wiecznego robienia czegoś. Przynajmniej ja mam takie wrażenie. No, bo przecież tak ładnie jest na dworze, słońce świeci, więc szkoda siedzieć w domu, tylko przydałoby się ruszyć cztery litery i obcować z naturą.
Jesień i zima są mniej wymagające, wręcz przeciwnie bez większych wyrzutów sumienia możemy grzać się pod kocem z ulubioną herbatą i książką, a wyjście na dwór i bieganie postrzegane jest jak mistrzostwo świata. Może dlatego tak bardzo lubię biegać zimą!
Kiedyś myślałam, że mieszkanie w kraju, gdzie jest wiecznie ciepło jest czymś cudownym. Nie musisz tracić fortuny na ubrania, tylko nosisz letnio – wiosenne rzeczy. Wszystko super, ale z drugiej strony fajnie jest trochę zmarznąć w zimę i z wypiekami na policzkach czekać na przyjście wiosny. Poza tym nie byłoby na co ponarzekać i nie byłoby tematu na podtrzymanie niektórych rozmów.
Chyba dzisiejsza pogoda w Toronto: zachmurzenie i opady sprawiły, że zrobiłam się jakaś nostalgiczna. Dokłada się do tego pewnie powrót z Polski i kolejna cyfra na karku.
A propos powrotu z Polski, jestem żywym przykładem na to, że Dremlinery latają. Stres był, ale niewielka ilość alkoholu przed lotem i w trakcie sprawiły, że dzielnie oddałam się w ręce linii lotniczych LOT. Muszę przyznaż, że Dremaliner wygląda trochę luksusowo. Wszystko jeszcze pachnie fabryką.
Nie byłam jedyną osobą, która miała lekko trzęsące nogi. Moja towarzyszka lotu, przypadkowa Pani, na siedzeniu obok w trakcie startowania i lądowania modliła się gorliwie z książeczką i różańcem. Jak to zobaczyłam, to od razu wiedziałam, że z takim wsparciem wszystko będzie w porządku! Usiadłam zatem spokojnie, zamówiłam wino i kolejny raz zaczęłam się zastanawiać jak tak wielka maszyna z około 300 osobami na pokładzie i bagażami unosi się w powietrzu.
Przez to, że w obie strony lotu siedziałam w środkowym rzędzie, na środku, to niewiele widziałam i nie miałam też żadnego odniesienia podczas lądowania. „Na szczęście” polscy pasażerowie dzielnie mi pomogli, kiedy tylko koła dotknęły pasa rozległy się gromkie oklaski. Za chwilę słychać było już pierwsze odpinanie pasów, a jedna osoba tak grzała się do szybkiego opuszczenia samolotu, że wstała i zaczęła wyciągać bagaż, kiedy samolot był jeszcze na pasie startowym. Oczywiście chwilę poźniej wszyscy byli już gotowi do wyjścia, no bo przecież muszą być pierwsi. No właśnie tylko do czego? Przecież każdy zdąży odebrać bagaż i przywitać się z bliskimi. Uwielbiam takie sceny samolotowe!
Wizyta w Polsce była szybka i zapewniła mi wiele bodźców. Niestety 8 dni to mało czasu, ale z drugiej strony pozwala na zebranie esencji. Nie można sobie pozwolić na leniuchowanie, tylko wyciska się jak najwięcej z każdej chwili. Prawda jest jednak taka, że już teraz wiem, że wyjazd do Polski, to nie są wakacje. Każdy dzień jest zaplanowany na zrobienie i zobaczenie czegoś. W krótkim czasie spotkałam się z najbliższymi osobami i od każdej z nich dostałam sporą dawkę informacji, których niekiedy nie byłam w stanie przetrawić w tak szybkim tempie. Dopiero teraz pewne rzeczy układają mi się powoli w głowie. Nie wiem czy to tylko moja przypadłość, ale nie odczuwałam również rocznej rozłąki. Myślę, że w tym przypadku jest to ogromna zasługa skypa i maili, bo dzięki nim można być na bieżąco i zmniejszyć dzielącą odległość.
Chwila na złapanie oddechu. 8 dni i trasa Toronto – Warszawa – Wałbrzych – Karpacz – Wrocław – Warszawa – Toronto może wyczerpać nawet najlepszych.
Lecąc do Polski zastanawiałam się jakie będę miała odczucia i tęsknoty. Nie mogę w żaden sposób porównać Polski do Kanady, a Kanady do Polski. Każdy kraj ma swoje plusy i minusy, to normalne. Kiedy mieszkałam w Polsce nie zdawałam sobie sprawy z tego, że stare miasto jest czymś za czym będę tęsknić. Jak ma się coś pod nosem, to traktuje się to jako coś naturalnego. Mieszkając w Toronto brakuje mi części starego miasta, w której w szybki sposób można się oderwać od rzeczywistości. Wystarczy wtopić się w tłum turystów i poczuć się jak jeden z nich. Czas jakby wtedy płynął trochę wolniej. Niestety najbliższa starówka jest w Montrealu, czyli około 600 km od Toronto. Nie pozostaje mi nic innego jak powtarzać sobie w głowie: jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Krótko przed wyjazdem zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie robiłam zdjęć mojego rodzinnego miasta, czyli Wałbrzycha. Po prostu nie traktowałam go jako coś atrakcyjnego do fotografowania, co było błędem, bo przecież nie wszystko uwiecznione na zdjęciu musi być piękne. Korzystając z chwili wolnego postanowiłam pokręcić się po mojej dzielnicy i porobić kilka zdjęć. Oczywiście większość osób patrzyła się na mnie jak na stwora i część z nich zadawała sobie pewnie pytanie: co ona fotografuje?
Pewnie kilka lat temu też pomyślałabym podobnie, a teraz nawet kolorowe jak pisanki budynki mają swój urok…
Jak już być sentymentalną to na całego.Odzwiedziłam nawet moją szkołę podstawową. Osiem lat grzania ławki.
Swoją drogą producenci kolorowych farb w Polsce zbili fortunę. 90% budynków ma kolor wściekłej pomarańczy, zieleni, żółci. Aż się w oczach mieni.
Pranie na balkonach, uwielbiam!
Miałam dziwne poczucie, że pomimo tego, że byłam w rodzinnym mieście, u rodziców, to nie czułam się jak u siebie. Każdy ma swój rytm dnia, a ja jestem jak gość, który wpada na chwilę, rozkłada walizki i za chwilę wszystko składa, żeby wyjechać. Poza tym dziewięć lat nie mieszkania z rodzicami robi swoje. Nie zmienia to faktu, że część mnie jest w Polsce, momentami czuję się jakbym stała okrakiem nad oceanem. Nie wiem ile czasu trwa taki stan, ale liczę się z tym, że może trwać wiecznie. Tak już chyba jest, że zawsze się za czymś tęskni, coś wspomina. Najważniejsze jest jednak to, żeby mieć bliskie osoby do których zawsze można wrócić, ponarzekać, pośmiać się i popłakać. To dodaje otuchy.
Ktoś kiedyś powiedział, żeby nie robić swojego domu w miejscu. Należy zrobić dom dla siebie, w głowie. Znajdziemy tam to co potrzebujemy do umeblowania: wspomnienia, przyjaciele którym możemy ufać, miłość i inne podobne rzeczy. W ten sposób dom będzie zawsze z nami, w naszej podróży.
makan | 18 września 2013
|
Tak, osiem dni to zdecydowanie za krótko. Najbardziej podoba mi się końcowy wpis, że dom musimy znaleźć w naszej głowie. Wtedy on będzie jak najbliżej.
Pozdrowienia już z … Calgary 🙂
Monika | 19 września 2013
|
A jak jest w Calgary? Na dlugo tam zawitales?
Co do domu w glowie, to wlasnie nad tym pracuje, ale to bedzie bardzo trudno zadanie!
Brat i Bratowa | 24 września 2013
|
Siema.
Tytuł tego wpisu kojarzy mi się z tabliczkami z autobusów PKS opisujących trasę przejazdu ;-), choć na takiej trasie, żaden autobus PeKaeSu nie dał by rady.
Monika | 24 września 2013
|
Dodatkowy taki autobus musialby miec skrzydla:)
Endżi | 7 października 2013
|
Trafiłam do Ciebie przez goldenline,uwielbiam tu zaglądać,to coś o czym wspomniałaś,większość stron i blogów opiera się na kasie i pracy.Tu można się pouśmiechać,wzruszać bo piszesz bardzo ciekawie i tak ciepło.
Moja fascynacja Kanadą dzięki Tobie wzrosła,może kiedyś i ja wyciągnę swoją rodzinę,żeby spróbować czegoś nowego 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Monika | 7 października 2013
|
Czesc Endzi! Wielkie dzieki za cieple slowa:) Zajrzalam rowniez na Twojego bloga i od razu slinka mi pociekla. Czy Ty naprawde to wszystko sama pieczesz?:) Pozdrowienia.
Endżi | 8 października 2013
|
Dziękuję pięknie,ja póki co raczkuję w blogosferze 🙂 ale oczywiście to moje wypieki.Swoją drogą chętnie przyjmę jakiś sprawdzony przepis na słodkości z Twoich stron 🙂 Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejnego posta
Monika | 9 października 2013
|
Czy wszystko co upieczesz pozniej jesz?:) Sporo tego! Co do slodkosci, to potrafie piec jedno gora dwa ciasta i zawsze je robie jak jest potrzeba, wiec nie jestem wirtuozem wypiekow. Ty zdecydowanie jestes!
Endżi | 9 października 2013
|
Zawsze próbuję 🙂 ale staram się nie przesadzać bo lubię małe rozmiary ubrań ;),przede mną jeszcze dłuuuga droga ale faktycznie lubię to i sprawia mi to frajdę.za to o robieniu zdjęć nia mam pojęcia,wszystko na czuja 🙂
Zainteresowałam się kuchnią kanadyjską jakiś czas temu.Wiem,że dość popularne są Nanaimo bars i Butter tart squares,mam zamiar zmierzyć się z nimi 🙂
Monika | 16 października 2013
|
Hej Endzi! Jezeli, tylko sprawia Ci to frajde to rob to dalej:) Jak bede musiala upiec cos bardziej wymyslnego, to na pewno zajrze na Twojego bloga! Pozdrawiam