Już za dwa dni będę siedziała na pokładzie samolotu do Polski. Trochę sie stresuję, bo czeka mnie podróż Dreamlinerem, więc jakby nie patrzeć jest to dodatkowy zastrzyk adrenaliny. Zawsze lubiłam mieć jej trochę we krwi, ale nie wiem czy Dreamliner to już nie za dużo wrażen jak na jeden raz…
Jak na osobę, która jest zupełnie w proszku przed wyjazdem mój poziom stresu utrzymuje się na zadowalająco niskim poziomie (oczywiście nie liczę podróży LOTem), nawet zepsuta pralka nie wytrąciła mnie z równowagi.
Fakt, że czekają mnie jeszcze cztery godziny prania i suszenia plus minimum godzina prasowania, to pomimo tego nadal mam uśmiech na buzi, bo za trzy dni będę w Polsce!
Macie gwarantowane, że kolejny wpis będzie dotyczył mojego 8 dniowego pobytu w Polsce. Oczywiście pod warunkiem, że Dreamliner dobrze się sprawi. No, ale dosyć tego czarnego humoru, bo moi rodzice nie będą mogli spać przez kilka kolejnych nocy.
Teraz o czymś kolorowym. Tak kolorowym, że po przeczytaniu tego wpisu będziecie mieć dosyć kolorowej tęczy, a na widok cukierków Skittles zrobi Wam się po prostu niedobrze.
Z okazji pracy trafiłam na Color Run do Montrealu. Jest to ponoć najszczęśliwszy bieg na 5 kilometrów na świecie. Nie ma żadnych wyścigów i mierzenia czasu. Każdy biegnie, idzie, skacze tak szybko jak mu w duszy gra. Na własne oczy zauważyłam, że to się sprzedaje, bo w całej imprezie uczestniczyło 16 tysięcy ludzi. Moc tego biegu nie polega tylko na tym, że nie ma rywalizacji. Cała frajda to bycie kolorowo – brudnym, czyli po każdym kilometrze w uczestników rzucana jest kolorowa skrobia kukurydziana. Po ukończeniu biegu wszyscy są upaprani w kolory tęczy, szczęśliwi i chcą jeszcze więcej!
Myślę, że wybór maskotki biegu był prosty i oczywisty: Jednorożec!
Przed biegiem ludzie byli dosyć stateczni. Chcieli się lekko ubrudzić, ale nie za bardzo. To co działo się po biegu przekracza wszystkie pojęcia. Przez kolejne 3 godziny trwała wielka impreza, tańczenie i rzucanie co 15 minut ogromnych ilości kolorowej skrobi. Myślałam, że to nigdy się nie skończy. Bycia kolorową tęczą to za mało, niektórzy chcieli być też lekkimi, zwiewnymi tubylcami
Oczywiście sama, z wielka chęcią wzięłabym w tym udział, jednak tym razem moim zadaniem było dopilnowanie eventu, a nie bieganie i wyglądanie jak kawałek tęczy. Jedną z naszych głównych atrakcji był biały samochód, który można było pomalować zmywalnymi farbami dla dzieci. Jak szalony tłum, to zobaczył to jeszcze bardziej zwariował. Farba była wszędzie. Malowali nią samochód, siebie, kolegów. Wszystko co miało wolną powierzchnię. Zabawa skończyła się wraz z końcem farby, brakiem powierzchni do malowania i kiedy organizatorzy wyłączyli muzykę i powiedzieli „dość szaleni ludzie, idźcie do domu”. Przez chwilę zastanawiałam się czy w tej kolorowej skrobi nie ma prozaku, bo w życiu nie widziałam tyle radosnych osób w jednym miejscu.
Tak, on był kiedyś biały
A jak Montreal? Montreal ma się dobrze. Była to moja druga wizyta w tym mieście. Nie miałam za dużo czasu na zwiedzanie, tylko przez kilka godzin powłóczyłam się tu i ówdzie. Tak naprawdę poruszałam się w promieniu do trzech – czterech kilometrów od hotelu, tak na wszelki wypadek, żeby się nie zgubić. Nie przepadam za mapami, korzystam z nich w sytuacjach kryzysowych. Poza tym czasami jest fajnie się pokręcić bez ciągłego myślenia gdzie się jest.
Mój osobisty GPS, czyli intuicja, zaprowadził mnie oczywiście na ulicę z ogromną ilością sklepów. Sami wiecie wyprzedaże, koniec lata, poza tym zawsze jest warto porównać ceny, towary i zaoszczędzić trochę grosza z domowego budżetu. Proszę jaka jestem przedsiębiorcza!
I tym oto optymistycznym akcentem kończę wpis i lecę robić kolejne pranie. Na deser krótki filmik pokazujący kolorowy zawrót głowy w Montrealu