I tak o to wracam po kolejnych dwóch tygodniach nieobecności. Moje mocne postanowienie poprawy idzie jak krew z nosa, no ale nie od razu Kraków zbudowano. Już za chwilę koniec lipca i dokładnie za 5,5 tygodnia wyląduję na polskiej ziemi! Fakt, że tylko na 8 dni, ale lepsze to niż nic. Na samą myśl o tym mam uśmiech na buzi. Niedługo minie rok odkąd pomachałam wszystkim na do widzenia.
Ciekawa jestem jakie będę miała w sobie emocje, kiedy zobaczę tak dobrze znane mi miejsca. Nie mogę się doczekać uścisku bliskich osób, ich twarzy na żywo, a nie tylko na skypie. Ach, lekko się rozczuliłam.
Co słychać w Toronto? Lato pełną gębą. Przez ostatnie dwa tygodnie żar lał się z nieba. Ja z uporem maniaka unikam klimatyzacji jak ognia. Jak mogę wyłączam ją w samochodzie i w domu, na nieszczęście Kosy, który gdyby mógł ustawiłby ją na opcję „Grenlandia” . Moja niechęć do klimatyzacji wynika pewnie z trzech rzeczy:
1. za bardzo kojarzy mi się z pracą, w której nie mam na nią żadnego wpływu.
2. nie lubię momentu przejścia z gorącego do chłodnego powietrza.
3. wychowałam się bez klimatyzacji, więc doskonale wiem jak radzić sobie z jej brakiem. Poza tym uwielbiam zapach świeżego powietrza. Nawet jeżeli jest ono tak gęste, że można byłoby w nim powiesić siekierę. Od takie moje dziwactwo. Nikt nie jest idealny.
Niestety w najbliższym czasie nie wybieramy się na żadne wakacje, więc staramy się, żeby nasze weekendy wprowadziły nam trochę lata do życia. Przecież nie samą pracą człowiek żyje.
Dwa weekendy temu mieliśmy okazję pierwszy raz na własne oczy zobaczyć wyścigi Indy Cars! To taka amerykańska Formuła 1. Cieszyliśmy się jak dzieci. Moja radość sięgnęła zenitu, kiedy okazało się, że nasze miejsca są za pit – stopami i że będę mogła widzieć jak w 12 sekund zmieniają koła i tankują samochód.
Tak, mniej więcej, mieliśmy widok na wyścig
Załoga pit – stopu składała się z kilkunastu osób, patrząc na ich koordynację, czynności, które robią ma się wrażenie, że są dobrze naoliwioną maszyną z wyglądu przypominająca ludziki z klocków lego. Swoją drogą nie wiem jak można wytrzymać 3 godziny, non stop, w kasku i kombinezonie. Musiało im być „trochę” ciepło…
Wjazd do pit – stopu
Po wyjeździe bolidu przez kolejne kilkanaście minut następowało mierzenie ciśnienia w wymienionych oponach, mierzenie ich grubości i pewnie masa innych magicznych rzeczy o których nie mam zielonego pojęcia.
Niestety, nie wszystkim dopisywało szczęście. Jeden zawodnik musiał być pchany przez swoją załogę, bo jego rakieta po prostu przestała działać. To dopiero musi być porażka.
No to chłopaki na raz, dwa, trzy…
No to teraz o samym wyścigu. Fakt, że 80% mojej uwagi przyciągnęły pit – stopy. Siedząc na naszych miejscach widzieliśmy bolidy wyskakujące z zza zakrętu, więc ich prędkość była nieco mniejsza. Na prostych odcinkach mkną około 300km/ h. Hałas był niesamowity, ale dla nas był to kolejny element, który wzbudzał radość. Zatyczki do uszu? Nie dziękujemy!
Nie wiem czy chciałabym być kierowcą bolidu, ale pracować w pit – stopie jak najbardziej. Wiadomo, że praca w 30′ stopniowym upale nie jest przyjemnością, jednak wymiana opon w kilkanaście sekund musi sprawiać wielką satysfakcję, a w stroju służbowym każdemu jest do twarzy!
Ostatni nasz weekend był zdecydowanie spokojniejszy. Korzystając z możliwości dostępu do przyczepy kempingowej postanowiliśmy na sobotę i niedzielę wyrwać się z betonowego miasta. Zapakowaliśmy rowery, bikini, kąpielówki, buty do biegania, coś do czytania i po 3 godzinach byliśmy w okolicach jeziora Huron, drugiego co do wielkości w kompleksie pięciu Wielkich Jezior Ameryki Północnej.
Tak naprawdę dopiero w Kanadzie poznaję powoli smak kempingów. Nie dziwię się, że kanadyjczycy mają hopla na ich punkcie, zwłaszcza mieszkańcy Ontario, gdzie ilość jezior i lasów powoduje, że grzechem byłoby z tego nie skorzystać.
Jak dla mnie taki wyjazd, choćby na dwa dni, pozwala odciąć się od miejskiej rzeczywistości. Szybko proste czynności jak przygotowanie jedzenia, jego zjedzenie, posiedzenie na świeżym powietrzu stają się najważniejsze i sprawiają, że moja głowa lekko się oczyszcza. Normalnie biega w niej tysiące myśli, które popędzane są przez listę rzeczy do zrobienia.
Przyczepa kempingowa to trochę większy luksus niż namiot, ale nie jest jeszcze domkiem. Jak dla mnie to dobry balans. Mała rzecz, a cieszy.
Oprócz rozkoszowania się prostymi czynnościami, wybraliśmy się też na lekkie, niedzielne plażowanie. Zapach olejku do opalania, piasek we włosach i drzemka na plaży to coś o czym coraz częściej marzę i w związku z tym marudzę Kosie o tego typu wakacjach.
Po kilku godzinach plażowania, kąpieli w przezroczystym, piaszczystym jeziorze Huron nadszedł czas na zapakowanie gratów i powrót do Toronto.
Na szczęście, po każdym weekendzie jest nadzieja, że za 5 dni nadejdzie kolejny, upragniony weekend, który chociaż na chwilę pozwoli lekko odciąć się od obowiązków. My za 2 dni ruszamy na kemping, tym razem z namiotem, do Grundy Lake. Hurra!!!
makan | 27 lipca 2013
|
Powiem szczerze, że przeniosłaś mnie na chwilę dzięki temu opisowi na ziemię kanadyjską. Dostałem znowu rześkiego kopa do działania i robienia wszystkiego żeby móc też w taki sposób czekać na weekend jak Wy. Swoją drogą to dobraliście się jako para 😀 Nie ma to jak wspólne aktywne spędzanie czasu . Pozdrawiam i czekam na wiecej.
Monika | 29 lipca 2013
|
Witaj Makan! Super, ze dostales malego kopa do dzialania. Co do naszego dobrania, to zgadzam sie w 100%!:) pozdrawiam serdecznie i zapraszam czesciej na bloga.
Michał | 31 lipca 2013
|
Nieźle, nieźle – ładnie musiało wyć jak śmigały te bolidy 😀
Co do klimatyzacji, to zdecydowanie się z tobą zgadzam w tym względzie. Też nie lubię, nienawykły jestem i wkurza mnie różnica temperatur. Jak jest lato to jest gorąco, ot i wsio.
Pozdrowienia gorące. Nie uwierzysz, ale Londyn z miasta o temperamencie zimnej ryby, ostatnie parę tygodni też był nagrzany jak Copacabana.
Odezwij się czasem, ahoj!
Monika | 31 lipca 2013
|
Kowalski, Ty żyjesz! Koniecznie musimy pogadać. Cieszę się, że zaglądasz tutaj czasami. Dzisiaj Toronto wygląda jak Londyn…szaro i deszczowo. Ahoj!