KANADYJSKIE LIFESTORY

Szaleństwo! Już jest połowa czerwca. Mam wrażenie jakbym zamknęła oczy, otworzyła i pstryk! Zostałam całkowicie wciągnięta przez pracę z jednej strony i przez mój kurs fotograficzny z drugiej. Czekałam na niego z wypiekami na twarzy już od kilku miesięcy. Nie mogę powiedzieć tego samego o nawale pracy. Niestety nastąpił totalny brak równowagi, bo kiedy w maju siedziałam w pracy znudzona jak mops, to teraz nie wiem w co mam włożyć ręce. Mój blog też to odczuł, więc pomimo późnej godziny nadrabiam zaległości.

Teraz trochę o moim kursie. Przyjeżdżając do Kanady zachodziłam w głowę co takiego chciałabym tu robić. Prawda jest taka, że człowiek całkowicie przestawia swoje życie osobiste, więc jest to też dobra szansa, żeby wywrócić do góry nogami trochę życie zawodowe. Pomysły były przeróżne. Niektóre wpadały mi do głowy na chwilę, a niektóre gnieździły się trochę dłużej. W taki właśnie sposób z dłuższego zasiedzenia się w głowie urodziła się fotografia. Na pewno wpływ na to miał fakt, że zawsze kiedy wpadał mi w ręce aparat potrafiłam zrobić kilkaset zdjęć jednego dnia. Oczywiście robiłam je jak popadnie. Nie było w tym większego przemyślenia tematu, a ustawienie aparatu na funkcję inną niż AUTO było dla mnie wyższą szkołą jazdy.

Oczywiste, jest, że jeden kurs nie zrobi ze mnie fotografa, ale warto trochę pobujać w obłokach, wziąć się do roboty i skończyć ich w sumie osiem. Taki jest cel. Zajmie mi to około trzech lat, jak nic się nie wywróci po drodze, a Uniwersytet Ryerson zarobi na mnie trochę grosza . Pierwszy kurs na który się zapisałam to Photography Production I.

Nasza grupa to około 20 osób, w tym 17 kobiet i 3 biednych mężczyzn…Na drugim spotkaniu mieliśmy opowiadać o sobie i przynieść trzy kreatywne rzeczy, które zrobiliśmy lub nadal robimy. To było dopiero nie lada wyzwanie. Jak nagle wygrzebać z dna szafy coś kreatywnego? Przecież nie szyję, nie maluję, nie pokażę swoich zdjęć z wakacji, bo byłam wtedy mało kreatywna, a zdjęcia Instagramem nie pokażą mojej artystycznej duszy. Na pomoc przyszedł blog! Jakby nie patrzeć jest to pewna forma kreatywności. Nie ważne było nawet to, że żadna z tych osób nie potrafi czytać po polsku, zawsze mogą sobie pooglądać zdjęcia. Druga rzecz to nasze zaproszenie ślubne, które sami z Kosą zrobiliśmy od A do Z, a trzecia: praca (!)Na bezrybiu i rak ryba. Wystarczy rzucić hasło eventy, trochę podkolorować i gotowe.

Każda z 20 osób musiała stanąć na środku sali i opowiedzieć o sobie i swojej kreatywności. Ludzie naprzynosili przeróżne, przedziwne rzeczy, które za każdym razem podnosiły poprzeczkę. Wyglądaliśmy trochę jak przedszkolaki, które pokazują swoje rysunki. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, które w bardzo krótki sposób powiedziało nam trochę więcej o sobie i pomogło nam spojrzeć na siebie innym okiem.

Ostatni weekend spędziłam na kilkugodzinnej tułaczce po mieście z aparatem w ręku i statywem na plecach. Wyglądałam jak dwugarbny wielbłąd! Przez pierwszą godzinę chodziłam i rozglądałam się dookoła co takiego można uchwycić, żeby nie było banalne. Chodziłam, pstrykałam i nic. Każda kolejna godzina bez większych efektów powiększała moją frustrację. Moim celem było zrobienie dobrych zdjęć ludzi. Pojawił się jednak mały problem: jak zrobić zdjęcia ludziom, żeby były dobre, naturalne i żeby mnie za nie zlinczowali?
Efekty były różne. Po przyjściu do domu, okazało się, że może z 200 zdjęć tylko około 8 jest warte uwagi. Hm, robienie zdjęć to trochę jak polowanie, albo wracasz z jedzeniem, albo przechodzisz na dietę.

Poniżej moje zdobycze, które złożyłam na zaliczenie.

Toronto Kanada

Toronto Kanada

Toronto Kanada

W niedzielę wieczorem, kiedy pakowałam się na zajęcia jeszcze raz przeczytałam temat zaliczenia. Tak oto okazało się, że rozminęłam się z nim totalnie, bo głównym jego celem było pokazanie światła w różnych postaciach, a moja uwaga skupiła się głównie na ludziach, chociaż jakby na to nie patrzeć w każdym z tych zdjęć jest światło…Niestety nie przekonało, to mojego instruktora, więc nie pozostaje mi nic innego jak wyruszyć na kolejne polowanie i jeszcze raz złożyć zaliczenie. Na początku przeszło mi przez głowę, że straciłam cały weekend na czymś co do niczego mi się nie przyda, ale prawda jest taka, że fotografia to technika połączona z praktyką (dużą ilością!). Jedyne co muszę zrobić to skupić się na temacie zaliczeń, a nie na tym co mi w duszy gra. Zawsze miałam w sobie coś z buntownika;)

Written by

Osiem lat temu postanowiłam zamknąć swoje, dosyć, poukładane życie w Polsce i przez rok pomieszkać w kraju który ludziom kojarzy się z zimnem, liściem klonowym i pięknymi krajobrazami. Moją przygodę z Kanadą rozpoczęłam w Edmonton, skąd po trzech tygodniach, przeniosłam się do Toronto, gdzie dalej mieszkam. Ciągle szukam nowych wrażeń i bodźców. Jestem uzależniona od podróżowania, fotografowania, a moja lista rzeczy do zrobienia rośnie z każdym dniem. Zapraszam do polubienia 6757km na facebooku i śledzenia co dzieje się w Kraju Klonowego Liścia. A dzieje się sporo! Monika

Latest comments
  • Czesc. Tak sobie czytam Twojego bloga i … fajnie sie czyta. Moze dlatego, ze sam w Kanadzie od niedawna (chociaz nieco dluzej niz Ty) i doskonale rozumiem sporo Twoich emocji. Pomyslalem wiec, ze przynajmniej napisze CZESC. Chwal sie zdjeciami. Powodzenia

    • Czesc! Dziekuje bardzo za kciuki i za czytanie bloga, zapraszam czesciej! Jak zapewne sam wiesz emocji jest bardzo duzo, ale to oznacza, ze nasze zycie nie jest nudne. Pozdrawiam

  • Siema Monia. Widzę, że szukasz swego miejsca w nowej „ojczyźnie”, tego co sprawi, że życie nie będzie tchnąć banalną codzienną szarością. Tak trzymaj.

    • Staram sie jak moge, zeby tak bylo:)Sciskam

  • Ehhh. Po przeczytaniu tego wpisu widzę duże podobieństwo do mojej osoby:P Nie ważne, że ktoś coś innego mówił/kazał zrobić, zrobiłam to co mi się podobało. Odważne, uwalniające i straszne dla osoby patrzącej z boku :)) Taki jest wolny duch.. chyba 😉

LEAVE A COMMENT

%d bloggers like this: