Szalony czerwiec dobiega końca. Pogoda dosyć kapryśna. Jednego dnia pełne słońce, drugiego ulewa i tak w kółko. No, ale jakbym tak tylko polegała na pogodzie, to dawno już potrzebowałabym pomocy specjalistycznej doktora od głowy. A tak człowiek, jakoś się trzyma. Mój pierwszy kurs fotograficzny skończyłam dwa dni temu i wracam do żywych. Zaniedbałam blog, nie odpisuję na maile, nie miałam czasu na bieganie, no i myślę, że Kosa też dodałby do tego swoje 3 grosze. Nie było łatwo, ale już z wypiekami na twarzy czekam na wrzesień, kiedy zacznie się część druga.
Jednak nie o tym chciałam pisać. Dzisiaj będzie o wyspie. Nie o dużej wyspie, ale jak dla mnie wyjątkowej. Myślę, że Toronto nie byłoby aż tak interesującym miastem, gdyby nie Toronto Island, czyli jak niektórzy twierdzą 3 wyspy, ale tak naprawdę jest ona jedna.
Fakt, że nie wykorzystałam jeszcze jej możliwości zupełnie, ale teraz będę mogła nadrobić stracony czas.
Ostatnio wyspę odwiedziłam dwa tygodnie temu. W sumie sama. Piszę w sumie, bo pojechaliśmy na nią na kursie, żeby mieć materiał na trzecie zaliczenie. Po 15 minutach odłączyłam się od grupy, żeby pierwszy raz spojrzeć na nią trochę inaczej niż wcześniej. Na wyspę można dopłynąć promem. Ta przyjemność kosztuje $8 w obie strony. Trzy promy odpływają co 15 minut mogą zabrać na, według mojej nomenklatury, wyspę: lewą, środkową i prawą.
Jak dla mnie sama przejażdżka jest już atrakcją, a widok na Toronto, które wygląda jak widokówka jest zapowiedzią, że za chwilę oderwę się od miasta.
Osobiście najbardziej lubię wyspę Ward’s Island, na której jest ogromną ilość domków, które wyglądają jak z bajki. W domkach tych mieszkają przez cały rok ludzie , którzy niekiedy wyglądają jak oderwani od rzeczywistości.
Co można ciekawego robić na wyspie? A no można na przykład poleżeć na plaży (kąpiel bym odradzała), jeździć na rowerze, zrobić sobie piknik, chodzić i oglądać dziwne domy. Najwięszką satysfakcję sprawia mi zaglądanie do mieszkań przez okna, tak zwane kukanie. Oczywiście zawsze staram się to robić dyskretnie, ale bywa różnie. Gorzej jest jak już ktoś ma płot. Wtedy pozostaje już tylko dobry wzrok.
Popularność wyspy latem jest ogroma, więc tak naprawdę weekendowe życie miasta przenosi się właśnie tutaj. Dla mnie nie ma to wielkiego znaczenia, bo 4 godziny na wyspie dają mi więcej relaksu niż 8 godzin w parku w Toronto.
Po powrocie z takiej wycieczki zawsze jestem milsza (przynajmniej przez chwilę), z większą dawką energii i głową pełnych nowych pomysłów (to czasami przyprawia o ból głowy).
Dzisiejszy wpis zrobił się bardzo zdjęciowy, ale żeby nie było użyłam 518 słów, o już 531:)
Jacek | 12 sierpnia 2013
|
Wyspa torontońska jest wspaniałym miejsce wypoczynku i często tam bywałem-początkowo używając promu, potem kanu. W 1995 roku popłynąłem na nią na kanu, pogoda była ‘podejrzana’—gorąco, parno, słonecznie—i rzeczywiście, po południu nagle rozpętała się tak straszna burza, że mowy nie było o powrocie na kanu. Tak więc wróciliśmy z powrotem na promie (i to darmo!).
Na wyspie znajduje się też malowniczy kościołek, chyba nadal czynny w lato. W 1980 r. na wyspie kręcono sceny filmu „Circle of Two”—zaraz koło tego kościołka Tatum O’Neal i Richard Burton mieli 'filmowy’ piknik.
Monika | 12 sierpnia 2013
|
Jacek, w którym miejscu na wyspie jest kościółek? Jak widać moja eksploracja wyspy nie była aż tak dokładna. Pozdrawiam i dzięki za cenne komentarze!
Jacek | 14 sierpnia 2013
|
Trudno mi określić, gdzie dokładnie jest kościołek, odsyłam do tej strony: http://www.torontoislands.org/index.php?option=com_content&view=article&id=34. Dokładna eksploracja wyspy zapewne zajęłaby o wiele więcej czasu!
Monika | 19 sierpnia 2013
|
Dzięki Jacek. Następnym razem, jak będę na wyspie, to postaram się odnaleźć ten kościółek. Pozdrawiam
Jacek | 16 sierpnia 2013
|
Załączam link: http://www.torontoislands.org/index.php?option=com_content&view=article&id=34
Pingback:Na wyspie zawsze lepiej – I Love rally for really | 16 stycznia 2018
|