KANADYJSKIE LIFESTORY

Tyle zajęło mi przebiegnięcie 21km i 97,5 metrów podczas mojego pierwszego półmaratonu. Na linii startu zakładałam, że chcę przebiec go w 2 godziny, zwłaszcza kiedy zobaczyłam, że dziewczyna która jest „pace bunny” na 2:00 godziny ma większy cellulit ode mnie. Jak widać ilość cellulitu wcale nie ma wpływu na szybkość biegania.
Ku wyjaśnieniu „pace bunny” to osoba, która prowadzi innych przez cały bieg w określonym tempie. Dzięki temu biegnąc przy niej ma się pewność, że bieg ukończy się w wyznaczonym przez siebie czasie.

Niestety trzy tygodnie przed półmaratonem praktycznie nie biegałam, nie licząc tylko jednych zawodów na 10km, z górki. Miałam problem z prawym kolanem, a „kontuzję” nabyłam przy zsiadaniu z wyciągu krzesełkowego. Niestety moje umiejętności zsiadania z niego muszą ulec polepszeniu.

Półmaraton rozpoczął się o 7:30 rano! Gdybym wiedziała, że o tak nieludzkiej godzinie mam biec 21km, to pewnie nie zapisałabym się na niego. Niestety o godzinie startu dowiedziałam się dzień wcześniej, więc już głupio byłoby się wycofać, tylko dlatego, że pobudka miała nastąpić o 5:30.
Ważne jest, że ten sam półmaraton biegł również Kosa. Oczywiście nie biegliśmy za rączki, ani obok siebie, ale zawsze fajnie jest wiedzieć, że osoba bliska Twojemu sercu przeżywa mniej więcej to samo co Ty.

Dzień wcześniej przejechaliśmy cała trasę półmaratonu samochodem, żeby wiedzieć, gdzie będą podbiegi, gdzie będzie z górki na pazurki i żeby nastawić się mentalnie na to co nasz czeka. To naprawdę pomogło! Dzięki temu wiedzieliśmy, że na 10 km będzie spory podbieg, więc dobrze jest wziąć żel (takie coś o smaku czekolady, lub innym, które dodaje energii), co 2 km była woda i kibelki, więc tego aż tak bardzo nie trzeba było planować.

Piękne jest to, że podczas długiego biegu myśli się tylko o podstawowych sprawach: słucha się swojego organizmu, planuje się wzięcie wody, zjedzenie żelu czy pójście do toalety. Reszta to motywowanie samej siebie, żeby nogi szły do przodu i najlepiej w nie najgorszym tempie.

Pierwsze 10 km poszło mi naprawdę dobrze i gdybym utrzymała tempo, to bieg skończyłabym przed moim „pace bunny”, no ale wiadomo gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem. Po 10 km nieunikniona była wizyta w toalecie, na która czekałam 4 minuty! Uwierzcie mi, że w tym przypadku to wieczność. Klęłam pod nosem, ale wiedzialam też, że nie dam rady dobiec do kolejnej toalety, która jest oddalona o 2km. Z miejsca, gdzie król chodzi piechotą wyskoczyłam jak po ogień i nagle w moim ipodzie pojawiła się melodia:

Taka muzyka sprawia, że nogi nagle idą same do przodu. Nie jest ona ambitna, ale najważniejsze, że pomaga.

Kolejne 4 km biegu były dosyć spokojne bez większych perturbacji. Na 15 km zjadłam kolejny żel i już widziałam jak na horyzoncie znika mój „pace bunny” na 2h… Nogi zaczęły robić się cięższe, tempo coraz gorsze. No, ale zjadłam żel, więc powtarzałam sobie, że zaraz dostanę nową energię, prawda?! Hm, było jej coraz mniej. Po 15 km nie planowałam już żadnej toalety, ani żelu. Od Agi, dostałam poradę, żebym uśmiechała się sama do siebie, wtedy będę lepiej się czuła, więc biegłam z uśmiechem przyklejonym do twarzy, na której malował się lekki ból.

Ostatnie 3 kilometry dały mi w kość. Pierwszy raz w życiu złapał mnie skurcz, który bez mojej świadomości zaczął zginać palce w prawej nodze. Nie mogłam go w ogóle opanować. Musiałam się zatrzymać i lekko porozciągać (kolejne 2 minuty straty i mój „pace bunny” pewnie już dobiegał do mety).

Komandosi nie pękają! Już niedługo meta! Ostatnie 300 m znacznie przyspieszyłam, bo już tak bardzo chciałam to skończyć. Po przekroczeniu linii mety miałam jedną myśl w głowie: „Dobrze, że to już koniec!”, oczywiście z przodu tego zdania znajdowało się siarczyste słowo na K.
Chwilę po tym pojawiła się kolejna myśl: Ale to musi być mega uczucie przebiec maraton!
Oprócz tego na mecia czułam ogromną satysfakcje i siłę, że mogę więcej, w oku zakręciło mi się kilka łez szczęścia, ale szybko zniknęły gdy na horyzoncie zobaczyłam banany, wodę i toalety.
Chwilę później znalazłam Kosę i w uścisku poszliśmy na zasłużone piwo!

P. S Gdyby ktoś w liceum, kiedy robiłam wszystko, żeby dostać zwolnienie z wf-u, powiedziałby mi, że będę biegać dla swojej przyjemności i jeszcze płacić pieniądze, żeby brać udział w biegach, to powiedziałabym : jasne, puknij się w głowę. Nie lubię się pocić.

Nie wiem, może człowiek na starość głupieje? A może właśnie z wiekiem zaczyna zauważać, że to czy chcemy coś zrobić czy nie chcemy w większości przypadków zależy tylko od nas. Małymi krokami możemy sięgnąć po to, co jest naszym celem. Wydaje mi się, że jeżeli dostajemy coś bez wysiłku, to nie doceniamy tego tak, kiedy po drodze napotykamy przeszkody, ale pomimo nich nie poddajemy się i idziemy dalej.

Written by

Osiem lat temu postanowiłam zamknąć swoje, dosyć, poukładane życie w Polsce i przez rok pomieszkać w kraju który ludziom kojarzy się z zimnem, liściem klonowym i pięknymi krajobrazami. Moją przygodę z Kanadą rozpoczęłam w Edmonton, skąd po trzech tygodniach, przeniosłam się do Toronto, gdzie dalej mieszkam. Ciągle szukam nowych wrażeń i bodźców. Jestem uzależniona od podróżowania, fotografowania, a moja lista rzeczy do zrobienia rośnie z każdym dniem. Zapraszam do polubienia 6757km na facebooku i śledzenia co dzieje się w Kraju Klonowego Liścia. A dzieje się sporo! Monika

Latest comments
  • Grzelko gratulacje! Piękna sprawa. A co do sesji to nie ukrywam, ze liczyłam na coś więcej:-) !!! Czy tylko ja nie widziałam Twojego męża???

    • Dzięki Agatka! Hm, myślę, że nie jesteś jedyna, więc się nie dołuj;)

  • Muzyka przygrywała Ci bardzo ciekawa..no no no…Polskie hity górą 😉 GRATULUJE MOCNO!! 🙂 🙂

    • dziekuje! Juz sie zapisalam na maraton w pazdzierniku…chyba mi sie nudzi;)

  • spoznione no ale skad mialam wiedziec ;)Gratulacje!!bravo 🙂
    ja we wrzesniu zmierzylam sie z pierwsza dyszka w moim zyciu 🙂
    moze kiedys i maraton…hmm kto wie;)
    pozdrawiam!

    • Dziękuję:) najważniejsze to zacząć biegać, a 10km to już coś! pozdrawiam

  • Dzisiaj pierwszy raz trafiłam na Twojego bloga i od razu pozytywny kop – w końcu po 3 dniach lenistwa poszłam biegać… wzdłuż Ontario 🙂 prawie jesteśmy sąsiadkami a teraz jeszcze zostałam wierną czytelniczką! Dzięki za motywację:)

    • Hej Beata! Wow, nie wiedziałam, że mój blog jest aż tak motywujący;) Może nawet gdzieś się minęłyśmy na ścieżce, bo ja dzisiaj jeździłam na rowerze. Pozdrowienia

      • Przypomniałaś mi po prostu, że biegam bo lubię 🙂 jeżeli zapuszczasz się na rowerze aż do Hamilton to mogłyśmy się minąć 🙂 ja póki co do Toronto długo jeszcze nie dam rady dobiec 🙂

        • Ja myślałam, że Ty mieszkasz zaraz za rogiem:) Jak po ćwiczysz to dasz radę dobiec do Toronto:)

LEAVE A COMMENT

%d bloggers like this: