Już nie pamiętam kiedy chodziłam do szkoły. Nie wieczorem, nie w weekendy, tylko normalnie w ciągu dnia. Od wczoraj jestem uczniem! Wróciłam do szkoły i muszę przyznać, że dało mi to dużo radości. Tak to już jest, kiedy przez prawie 2 miesiące człowiek nie ma regularnego rytmu, kiedy to co stanie się w ciągu dnia w dużej mierze zależy od własnej wyobraźni, organizacji czasu i poziomu lenistwa.
Codzienny romans z angielskim przez 3 godziny, to jest to co lubię! Gramatyka, pisanie i konwersacje. Jak miło wrócić do szkolnej ławki. Nosić ze sobą zeszyt z notatkami, odrabiać zadania domowe, mieć przerwę na lunch. Spotykać się z ludźmi, którzy są dokładnie w takim samym położeniu jak ja, dla których celem jest ułatwienie sobie życia za granicą. Jednym ze sposobów na to jest nauczenie się języka, tak żeby móc swobodnie czuć się w nowym środowisku. Najważniejsze jest jednak, że robię coś co zaprocentuje w przyszłości. Oprócz tego mój dzień zaczyna mieć swój porządek. Prawie dwumiesięczne „wakacje” powoli zaczęły wychodzić mi nosem. Podczas nich zgubiłam rytm i poczucie obowiązku. Wiem, że praca nad językiem to długi proces. Przychodzą jednak momenty kiedy mój poziom irytacji rośnie! Wtedy w głowie walczę sama ze sobą. Rozsądek próbuje wziąć górę i mówi, że powoli, małymi krokami dojdę do celu.
Tak jest ze wszystkim co robimy w życiu. Czas nieubłaganie leci i nie uświadamiamy sobie, ile go tracimy. Wymówki i lęk przed porażką sprawiają, że wiele, rzeczy odkładamy na jutro i tym samym oddalamy się od swoich celów i marzeń. Prawda jest taka, że tylko „czas zmarnowany nie istnieje we wspomnieniach”.
Brat i Bratowa from Polska ;-) | 11 listopada 2012
|
Powiem tak:
czasy szkoły mam już dawno za sobą i przyznam się, że mało kiedy tęsknię za nimi. Choć wspomnienie o nich pokazuje ile to już czasu minęło od ostatniego dzwonka 😉