KANADYJSKIE LIFESTORY

Trzy dni, 172 przejechane kilometry, nowe miejsca, boląca pupa i dużo dobrej energii! Tak w skrócie opisałabym naszą małą podróż na rowerze. Naszą, czyli Kamienia i Kosy. Chociaż kocham rower od dawna, to jestem naturszczykiem, jeżeli chodzi o takie wyprawy. Moja przyjaźń z rowerem ograniczała się do dojeżdżania na nim do pracy, jeżdżenia po mieście w celach rekreacyjnych.
Od momentu, kiedy przestałam być zmotoryzowana próbowałam na rowerze poruszać się wszędzie gdzie było to możliwe, tak bardzo chciałam ominąć szerokim łukiem warszawską komunikację miejską.

Kosa, to co innego. Ma doświadczenie: przejechał m.in 800 km na Islandii (jestem dumna), przeczytał kilka książek na ten temat (uwielbia poradniki i instrukcje) no i oczywiście jest posiadaczem odpowiedniego sprzętu.

Nasze trzy dni na rowerze miały rozpocząć się z samego rana. Miejscem startowym był Port Dalhousie, do którego mieliśmy dotrzeć około 11:00. Plany, planami, a moje hamulce hydrauliczne stwierdziły, że pierdzielą i nie jadą. Kosa przez kilka dobrych godzin, próbował je reanimować, ale skończyło się na tym, że trzeba było zakupić nowe. Wszystko to spowodowało, że do Portu Dalhousie dotarliśmy o godzinie 18:00. Jak to bywa w październiku ciemno zaczyna się robić już o 19:00, więc kolejne 3 godziny jechaliśmy tylko dzięki naszym rowerowym „reflektorom”, ale się nie daliśmy i pedałowaliśmy dziarsko!

Tak wyglądało nasze miejsce startu

Port Dalhousie Ontario

Port Dalhousie Ontario

 

Pierwszy dzień – 47km

Trasa: Port Dalhousie – Welland

Do Welland dotarliśmy około 22:30. Najpierw musieliśmy znaleźć hotel w którym będziemy spać. Wcześniej doszliśmy do wniosku, że noclegów będziemy szukać na miejscu. W Kanadzie ten typ podróżowania, czyli rower połączony ze spaniem w hotelach nazywa się credit card trip. Bardzo wdzięczna nazwa. Zanim dotarliśmy do hotelu, odwiedziliśmy Subway. Nic tak nie smakuje jak kanapka z tuńczykiem. Fakt, że przejechanie 47 km nie jest mistrzostwem świata, ale mała nagroda zawsze się należy. Mieliśmy również wielką ochotę na piwo, niestety mogliśmy się tylko obejść smakiem. W okolicy nie było widać żywej duszy, a co dopiero znaleźć jakiś pub. Sklepów nocnych tutaj nie ma…alkohol sprzedawany jest tylko w Beer Store i LCBO,które czynne są do 21:00, więc trzeba zawsze robić większe zapasy na czarną godzinę. Przez chwilę złapał mnie smutek, że nie zaopatrzyliśmy się wcześniej. Niestety już nie raz przeżywałam tę traumę, więc już wiem jak sobie dać z nią radę: trzeba iść spać!

Rano obudziliśmy się na śniadanie. Myślę, że dużo wody będzie musiało upłynąć w rzece zanim przyzwyczaję się do gumowatego smaku pieczywa i jogurtów o konsystencji śmietany 36%. Śmiem nawet twierdzić, że może to nie nastąpić nigdy. Najgorsze jest to, że wielu ludzi żyjących w Ameryce Północnej uważa to pewnie za coś dobrego.

Po „pysznym” śniadaniu wymeldowaliśmy się z hotelu i zaczęliśmy mały rytuał związany z rowerami. Od Kosy dowiedziałam się, że każdego ranka będziemy czyścić łańcuch, oliwić miejsca w rowerze, które wykonują sporą pracę. Nie pytajcie mnie jakie to miejsca, ja po prostu lałam olej gdzie uważałam za słuszne. Uznałam, że kobieca intuicja to klucz do sukcesu. No i najfajniejsza część: sprawdzenie ciśnienia w oponach i ich ewentualne dopompowanie. Nie wiem dlaczego, ale zawsze musiałam to robić. Zważywszy, że nasza wycieczka trwała 3 dni, zrobiłam to dwa razy.

Dzień drugi – 80km

Trasa: Welland – Port Colborne – Fort Erie – Niagara Falls

W związku z całkowitą zmianą swojego życia postanowiłam również nauczyć się kilku nowych rzeczy. Jedną z nich jest robienie zdjęć za pomocą aparatu fotograficznego (o profesjonalnej nazwie Nikon). Do tej pory wszystkie moje wspomnienia uwieczniałam iPhonem i korzystałam z Instagramu, który w zależności od mojego nastroju zmieniał zdjęcia. To się nazywała wizja. Teraz było nieco trudniej, bo nie miałam możliwości podkolorowania nieba lub koloru liści. Jak przystało na moje profesjonalne podejście do tematu, jadąc na rowerze rozglądałam się dookoła, żeby nie przegapić idealnego zdjęcia! Zatrzymywałam się z milion razy. Na szczęście Kosa łyknął tabletkę cierpliwości i dzielnie wszystko znosił.

No, ale sztuka wymaga poświęceń!

Niagara Region Ontario

Jedną z rzeczy, które podobały mi się najbardziej i nastrajały mnie bardzo pozytywnie to ludzie, których się mijało. Uśmiechy, witanie się i pytania gdzie jedziemy. Od razu poczułam się częścią kanadyjskiej turystyki rowerowej….Niestety, moje siodełko szybko sprowadziło mnie na ziemię i były momenty, kiedy robiłam wszystko, żeby jechać na stojąco. Miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy nie robiły na mnie efektu WOW, ale były bardzo przyjemne. Moje oko, w dalszym ciągu, przyzwyczaja się do tutejszej zabudowy. W czasie pedałowania mogłam również bez wyrzutów sumienia pozaglądać ludziom w okna. Tak bardzo to lubię.

Około godziny 17:00 przywitał nas deszcz. Byliśmy wtedy na drodze z Port Erie do Niagara Falls, gdzie mieliśmy spędzić drugą noc. Pomimo tego, że padał deszcz jazda była bardzo przyjemna. W ramach mojej nauki języka angielskiego do mojego słownika w głowie doszły nazwy części rowerowych. Przecież tak bardzo mi się to przyda w codziennym życiu.

Do Niagara Falls dotarliśmy około godziny 20:00 i mając nauczkę z dnia poprzedniego od razu sprawdziliśmy, gdzie jest najbliższy Beer Store lub LCBO. Trzeba było pojechać 2 km w jedną stronę, pod dosyć wysoką górę. Kosa zadał pytanie: jedziemy jeszcze? Hm, w tym przypadku kilka kilometrów więcej nie miało już znaczenia, a myśl o napiciu się piwa po kąpieli była zbyt kusząca. Nawet jeżeli miałabym przejechać 15km ekstra, zrobiłabym to! Usłyszałam tylko jedno: mam żonę alkoholiczkę! Prawda jest jednak taka, że taki dzień wymagał godnego zakończenia. Moje poczucie radości wzrosło, kiedy wiedziałam, że mamy w naszych torbach 4 Guinnessy  plus kanapki z tuńczykiem z Subway’a.

Noc spędziliśmy w Lion’s Head, bardzo przyjemne B&B, którego właścicielką okazała się pół Polka. Jaki ten świat jest mały.

6757km - Oh Kanada

Niagara Falls Ontario

 

Trzeci dzień – 45km

Trasa: Niagara Falls – Niagara On The Lake – Port Dalhousie.

Dzień trzeci i ostatni zaczął się od pysznego śniadania i pogawędki. W pogawędce uczestniczyły cztery małżeństwa: Kamień i Kosa + bardzo przyjemne, starsze małżeństwo ze Szwecji, które wybrało się w 2,5 miesięczną podróż po Kanadzie i USA + włoskie, dosyć młode małżeństwo mieszkające od 5 lat w Bostonie i moja wisienka na torcie:  amerykańskie małżeństwo z kobietą, która bała się własnego cienia i mężczyzną, który pewnie marzył, żeby jak najszybciej uciec od stołu (wyglądali trochę jak z amerykańskiego talk – show „Jerry Springer Show”.  Po śniadaniu i zapakowaniu rzeczy, przystąpiliśmy do porannego rytuału. Trzeciego dnia, pogoda nas nie rozpieszczała. Pomimo tego, że świeciło słońce było dosyć zimno. Zostało nam 45km, a to już naprawdę nic.

Po dotarciu do Niagara On The Lake, postanowiliśmy coś przekąsić. Weszliśmy do miejsca o nazwie Yianni’s . Miałam ochotę na coś śniadaniowego. Niestety o godzinie 14:00 nie serwowali już śniadań, więc bardzo głodna zdecydowałam się na pizzę wegetariańską. Jakie było moje zdziwienie, kiedy dostałam mrożoną pizzą, którą każdy może sobie kupić w sklepie. Co za tupet! Kelner nam to potwierdził i zmył się tak szybko, że nie zdążyliśmy powiedzieć nic więcej. Zrobiłam się purpurowa, ale mój głód był silniejszy i zjadłam połowę. Na szczęście deser wymazał mi tę traumę z pamięci.

Po bombie kalorycznej ruszyliśmy dalej. Po drodze zatrzymywaliśmy się, żeby zrealizować moje fotograficzne wizje, rozmawialiśmy i milczeliśmy chłonąc ostatnie kilometry pedałowania. Szczęśliwi dotarliśmy do Portu Dalhousie, a ja zakochałam się w tego typu wyprawach.

Port Dalhousie Ontario Port Dalhousie Ontario

Port Dalhousie Ontario

 

Written by

Osiem lat temu postanowiłam zamknąć swoje, dosyć, poukładane życie w Polsce i przez rok pomieszkać w kraju który ludziom kojarzy się z zimnem, liściem klonowym i pięknymi krajobrazami. Moją przygodę z Kanadą rozpoczęłam w Edmonton, skąd po trzech tygodniach, przeniosłam się do Toronto, gdzie dalej mieszkam. Ciągle szukam nowych wrażeń i bodźców. Jestem uzależniona od podróżowania, fotografowania, a moja lista rzeczy do zrobienia rośnie z każdym dniem. Zapraszam do polubienia 6757km na facebooku i śledzenia co dzieje się w Kraju Klonowego Liścia. A dzieje się sporo! Monika

Latest comments
  • Widac,ze przeczytalas w swoim zyciu bardzo duzo ksiazek,bo forma jest fantastyczna,a te zdjecia to prawdziwa wisienka na torcie.Czyta sie z usmiechem na ustach.No po prostu kapitalnie napisane-profeska.

    • Moja kochana:)

  • Hmmm….czuje się jak bym z Wami to przeżyła…pomysł z blogiem bomba! 🙂

    • I oto chodziło, żeby było dosyć na bieżąco:)

  • Jestem zachwycona i czekam na więcej 🙂

    • cieszę się:)

  • no no no widzę, że przydały się godziny scroll’owania na pudelku 🙂

    • Tej umiejętności się nigdy zapomni!

  • po przeczytaniu kilku wpisów na Twoim blogu wiem jaka będzie moja żona!- taka jak Ty:) Chodzi mi o Twoją energię, nastawienie do życia! Bardzo mi się to podoba! Powodzenia w Kanadzie i dużo szczęscia!

    • Dziękuję bardzo i zaglądaj na bloga częściej. No i oczywiście powodzenia w spotkaniu energicznej żony!:)

  • Świetne zdjęcia i niesamowita przygoda, ale chciałbym się zapytać jak wygląda podejście kierowców samochodów do rowerzystów? Czy rowerzysta jest traktowany jako pełnoprawny uczestnik ruchu i inni kierowcy respektują jego przebywanie na ulicy? Osobiście również uwielbiam rower i od kilku lat mieszkam w Holandii i tutaj rowerzysta jest naprawdę świetnie traktowany. Wszędzie dobrze zrobione ścieżki rowerowe, którymi naprawdę można przejechać cały kraj.

LEAVE A COMMENT

%d bloggers like this: